Kazanie na II dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Drogi zborze! Każdy człowiek ma swoją historię. Tak niekiedy, w trochę filozoficzny sposób, myślimy i mówimy o ludzkim życiu. I rzeczywiście tak jest. Pomimo tego, że nasze życie, nasze lata, miesiące, dni, a nawet krótkie chwile dzielimy z innymi ludźmi, którzy  współtworzą dzieje naszej życiowej wędrówki i pomimo tego, że nie chcemy żyć tylko dla siebie, ale również dla innych ludzi i z innymi ludźmi, to jednak przecież każdy z nas ma swoją historię, ma to, co należy tylko do niego, ma własne doświadczenia i przeżycia, te dobre i te złe.

Swoją historię miał także Pan Jezus. Pomimo tego, że Jego posłannictwo i działalność miały miejsce z woli Bożej w istocie dla człowieka i jego zbawienia, to jednak Jego narodzenie, dzieciństwo, dorastanie, dorosłe życie, wreszcie śmierć i zmartwychwstanie składają się przecież także na Jego osobiste dzieje.

Kiedy jednak sięgamy do ewangelii, to widzimy, jak niekiedy bardzo odmiennie ukazane jest życie Jezusa. z jednej strony Ewangeliści przekazują wiele wspólnych informacji o Zbawicielu. z drugiej strony jednak jest tak, że niektórzy z nich zamieszczają szczegóły, których  brak u innych, albo na odwrót, pomijają pewne epizody z życia Zbawiciela, o których wspominają inni. Każdy z nich starał się zawrzeć w swojej ewangelii to, co osobiście uważał za najistotniejsze i każdy z nich widział historię Jezusa nieco inaczej.

W święta Narodzenia Pańskiego wracamy myślami do początków życia naszego Zbawiciela. I także to wydarzenie przedstawiane jest w ewangeliach różnie.

W początku Ewangelii Mateusza i Łukasza znajdujemy tzw. Ewangelie dzieciństwa Jezusa, które mówią właśnie o narodzeniu i dziecięcych latach Jezusa. Ale także każda z nich czyni to w nieco odmienny sposób. Właśnie z tych dwóch Ewangelii wyrasta cała bożonarodzeniowa sceneria.

Nic o dzieciństwie Jezusa nie wspomina Ewangelista Marek. Tak samo jest u Jana. W jego ewangelii na samym początku znajdujemy prolog, który nawiązuje do narodzenia Zbawiciela i w którym pojawiają się te znane nam dobrze słowa: „A słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Dla każdego z Ewangelistów narodzenie Jezusa, prawdziwego Syna Bożego i Zbawiciela, stanowi fakt oczywisty, ale każdy z nich opisywał je  inaczej. Można powiedzieć, że każdy z nich miał swoją bożonarodzeniową historię.

I podobnie jest chyba z nami. w naszych wyobrażeniach o narodzeniu Jezusa poruszamy się z jednej strony po tym, co nam wszystkim wspólne, ale jednocześnie dla każdego z nas to cudowne wydarzenie jest czymś osobistym, rodzi własne przeżycia i przemyślenia. Każdy z nas próbuje znaleźć swoje własne miejsce przy betlejemskim żłobie i odkryć tam coś ważnego dla siebie. Może odnaleźć i odkryć tam na nowo w ogóle samego siebie, sens i cel swego życia. I może też każdy z nas ma swoją własną bożonarodzeniową historię.

Dziś, jak słyszeliśmy, swoją bożonarodzeniową historią dzieli się z nami Ewangelista Jan. Szczególnie ważne są w niej te pierwsze słowa: „Jezus znowu przemówił do nich tymi słowy: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość życia”.

Jan ukazuje nam więc już Jezusa dorosłego i dojrzałego, prowadzącego jeden z wielu sporów z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Ale te słowa dorosłego Jezusa odwołują się do, wspomnianego już wcześniej, prologu Ewangelii Jana nawiązującego do narodzenia Jezusa, w którym Jan pisze, że słowo stało się ciałem i zamieszkało pośród nas, że wszystko, co się stało w tym słowie było życiem, a życie było światłością ludzi, a światłość świeci w ciemności i ciemność jej nie ogarnęła.

Jezus jest światłością świata i światłością ludzi. Te słowa posiadają głębokie znaczenie teologiczne, ale też unaoczniają nam istotę bożonarodzeniowego orędzia w bardzo prosty i bogaty sposób. Bo przecież nawiązują one do tej jednej z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb i tęsknot, jaką jest posiadanie światła. Wiemy, że światła potrzebuje do życia przyroda. Wiemy, że my też potrzebujemy światła, do tego, by żyć, by czuć się dobrze i bezpiecznie, by móc cokolwiek robić. W codziennym życiu jest nam bardzo trudno funkcjonować bez jakiegokolwiek źródła oświetlenia. I pewnie te krótkie, jesienno-zimowe dni szczególnie dobrze uświadamiają nam, jak bardzo od światła jesteśmy uzależnieni. One też uczą nas doceniać światło. Wielu ludziom doskwierają w tym czasie różne dolegliwości związane właśnie z brakiem światła, którym próbują w różny sposób zaradzić.

Ta ludzka tęsknota za światłem objawia się również zwłaszcza w okresie bożonarodzeniowym. Choinki, domy, ogrody, wystawy sklepowe i różne inne miejsca mienią się tysiącami świateł. Święta Narodzenia Pańskiego bez wątpienia kojarzą nam się właśnie ze światłem.

Ale my wiemy też, że nie potrzebujemy tylko tego światła zewnętrznego, bo bez niego też poradzić sobie jakoś możemy, a nieraz po  prostu musimy, lecz potrzebujemy przede wszystkim światła wewnętrznego, światła w naszych sercach i naszych duszach.

Ciemność wewnętrzna jest przecież o wiele gorsza od tej ciemności zewnętrznej. Potrzebujemy wewnętrznego oświecenia, aby nadać swemu życiu właściwy kierunek, by wiedzieć, w którą pójść stronę, by wiedzieć po  co, dlaczego i dla kogo żyjemy. Kiedy nasze serca spowija mrok czujemy się nieszczęśliwi, puści i zagubieni. Wewnętrzny mrok nas boli, dręczy i odbiera uśmiech. Pytamy, co dalej, dokąd pójść, jak żyć. I różne są  przyczyny rodzące mrok w naszych sercach. Różne są sytuacje i wydarzenia, które wiodą nas w krainę mroku, może nawet niekiedy głębokiej, zdającej się nie mieć końca nocy. w takich momentach poszukujemy źródła światłości, aby historię naszego zagmatwanego życia ułożyć na nowo.

Do życia potrzebujemy światła i poszukujemy światłości. w naszych poszukiwaniach jej źródła musimy być jednak bardzo ostrożni. Pan Jezus mówi: Ja jestem światłością świata. Ale jest On przecież takim światłem, które się w rzeczywistości nie pali i dlatego nie zwraca zaraz naszej uwagi.

Tymczasem wokół nas możemy znaleźć mnóstwo różnych świateł, żarzących się atrakcyjnymi barwami, które szybko mogą zaabsorbować naszą uwagę i sprawić, że zaraz podążymy w ich kierunku. Możemy naiwnie się nimi zachwycić, chłonąć ich pozorną jasność, dlatego, że udzielają nam łatwych odpowiedzi, że mają gotowe recepty na wszystkie nasze bolączki, że obiecują w mgnieniu oka rozwiązać wszystkie nasze problemy, że gwarantują spełnienie naszego życia.

Te światła mogą być bardzo różne. Może jakieś pseudo-religijne ruchy. Może szkoły szybkiego sukcesu, które zapewniają człowieka o tkwiącej w nim mocy, niezależności i samowystarczalności, które wmawiają mu, że może być niemalże jak bóg. Wreszcie może ludzie, którzy chcą nam wmówić w atrakcyjny sposób, że można żyć bez Boga i że można tak żyć całkiem dobrze.

Pan Jezus nie jest światłem, które może nas zachwycić swoim zewnętrznym blaskiem i nie chce takim być. Zarazem jednak mówi, iż to  jedynie On jest prawdziwą światłością, światłością świata, człowieka i ludzkiego życia. Jedynie On daje człowiekowi, każdemu z nas, możliwość spełnienia swego życia, pokonania zagmatwania własnej historii, zwycięskiego wyjścia z naszych różnych upadków i dojścia do Boga.

Jezus jest najlepszym światłem, które może nam i w nas zaświecić, które warto w sobie troskliwie pielęgnować i nim się zachwycać. z Jego słowami jest przecież związana obietnica – kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światło życia. w jednym z tekstów związanych z Bożym Narodzeniem, zatytułowanym „Orędzie z groty betlejemskiej”, znajdujemy takie słowa: „Narodziłem się w nocy, mówi Bóg, abyś ty uwierzył, że mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością”.

Może zastanawiamy się, jak w naszych troskach, problemach i kłopotach możemy tę światłość Jezusa odnaleźć i jak możemy ją pielęgnować. Na to  też nie ma jednej recepty, bo podobnie jak różnie układa się nasze życie, jak różne są nasze życiowe mroki, tak różnie działa w nas i dla nas Bóg. Dla każdego z nas z osobna, bo dla Niego ważny jest każdy z nas, z jego własną historią. Najważniejsze jednak, by szukać tej  światłości w Bożym Słowie, w modlitwie, w tym, co Bóg chce nam powiedzieć przez innego człowieka.

Kiedy Pan Jezus wypowiadał słowa, iż jest on światłością świata, znajdował się na terenie świątyni jerozolimskiej. Obchodzono wówczas Święto Namiotów, nawiązujące do wędrówki Izraela z niewoli egipskiej. Obchodom tym towarzyszyła ceremonia zapalania lamp na dziedzińcu świątyni. Światło lamp rozpraszało ciemności i jak słup ognia unosiło się ponad mury.

Ceremonia ta miała przypominać zgromadzonym słup ognia, pod postacią którego Jahwe wiódł i prowadził Izraelski do ziemi obiecanej. Miała przypominać, że to Bóg jest jedynym właściwym przewodnikiem dla człowieka. Przewodnikiem, na którego można i należy się całkowicie zdać. Jezus, wskazując na siebie jako na światłość świata, objawił się właśnie jako ów Przewodnik, jako światło wiodące do Boga i zbawienia. To światło nie znosi całkowicie nocy, nie obiecuje łatwego życia i łatwych odpowiedzi, ale tę noc pozwala uczynić jaśniejszą i znośniejszą. Wszak ciemność nie ogarnęła i nie pokonała światłości.

Bożonarodzeniowa historia Ewangelisty Jana zaprasza nas więc, aby przy tej dobrej okazji, jaką są święta narodzenia Pana Jezusa, zadać sobie pytanie o to, kto jest światłością mojego życia. Zaprasza, by na  nowo uświadomić sobie, kto powinien nią być. Wskazuje, jedynie gdzie i jedynie w kim tę światłość znaleźć możemy. Przypomina o tym, jak bardzo potrzebujemy światła, a w zwłaszcza tego, które zostało nam darowane w betlejemskim dziecięciu. w Ewangelii Jana możemy znaleźć jeszcze jedne, ważne słowa, które niech staną się dla nas takim szczególnym, świątecznym życzeniem: „Wierzcie w światłość, póki światłość macie, abyście się stali synami światła”.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez mgra teol. Dominika Nowaka
podczas nabożeństwa 26 grudnia 2004r.