Ufność zamiast trwogi

Tekst kazalny: Ewangelia św. Jana 14,1-6:
Niechaj się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie!
W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce.
A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli.
I dokąd Ja idę, wiecie, i drogę znacie.
Rzekł do niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, jakże możemy znać drogę?
Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie.

Spoglądając na otaczający nas świat, na własne życie, człowiek zmuszony jest zawołać za Heraklitem: Panta rhei!! Wszystko płynie! Wszystko zmienia się, przemija, odchodzi w zapomnienie, ale też powstaje, rodzi się nowe. Wszechświat jest w ciągłym ruchu, odwieczna dynamika przyrody kieruje światem: wiosna, lato, jesień, zima, przypływy i odpływy morza, ruch ciał niebieskich, noc i następujący po niej dzień. Wszystko jest w ruchu, zmienia się, jest cykliczne: powstaje i przemija. Także człowiek. Człowiek, który  jako część przyrody również podlega jej prawom. Mimo, iż odgrywa na ziemi rolę naprawdę znaczącą. Bo przecież wykorzystując swe intelektualne zdolności nauczył się mówić, wytwarzać narzędzia, pokonywać i rozwiązywać przeszkody. Obserwując ruch ciał niebieskich odkrył Boży porządek we wszechświecie, wnikliwie obserwując rytmy przyrody nauczył się liczyć dni i lata, przewidywać pogodę. Śledząc rozwój cywilizacji, cuda techniki można dojść do wniosku, że współczesny człowiek to niemal bogoczłowiek, zdolny do wytworzenia rzeczy, o których nie śniło się nawet najzdolniejszym fantastom. A jednak ten bogoczłowiek, potrafiący wysłać w kosmos statek badawczy i wytworzyć sztuczną inteligencję, nie potrafił zatrzymać 10 metrowych fal tsunami w Tajlandii. Bogoczłowiek wciąż podlega prawom przyrody, przemija.

Przełom roku jest dla wielu z nas czasem obfitującym w refleksje, czasem, który przypomina o naszym przemijaniu. Jest okresem, w którym  nie tylko firmy i instytucje sporządzają bilanse, ale i my sami próbujemy mijający rok poddać wnikliwej analizie. Rozliczamy się z naszych zamierzeń, planów, wspominamy to, co się wydarzyło, zarówno dobre jak i złe. Wchodząc zaś w Nowy Rok snujemy plany, stawiamy sobie konkretne cele, marzymy. Może w Nowym Roku uda się zrobić to lub tamto?

Im jesteśmy starsi tym mocniej w nasze noworoczne refleksje wkradają się obawy, lęki, niepewność. Dziecko żyje beztrosko, nie widząc możliwych zagrożeń. Ale człowieka dorosłego nie stać już na taką beztroskę. On już rozumie, że trzęsienie ziemi, tsunami, huragan mogą się powtórzyć, że choroba, która zabrała sąsiada może dotknąć także kogoś z jemu bliskich, że także i jego zakład pracy może zbankrutować, a bank, w którym trzyma pieniądze stać się niewypłacalny. To wszystko sprawia, że niejednemu z nas z trudem przychodzi noworoczny entuzjazm. Zastępuje go raczej pełne respektu spojrzenie w przyszłość: Co się wydarzy? Jaki będzie ten rok? Co czeka mnie i moich bliskich?

Niejako wychodząc naprzeciw naszym obawom nasz dzisiejszy tekst rozpoczyna się słowami: Niechaj się nie trwoży serce wasze.
Trwoga. Jakże doskonale jest znana każdemu z nas. Można by rzec, że jest nieodłączną towarzyszką ludzkiej pielgrzymki. Odkąd człowiek uświadomił sobie ulotność, przemijalność własnej egzystencji, odtąd trwoga, niepewność, lęk o przyszłość niczym cień podążają za nim. Czy jest jakiś sposób, aby uwolnić się od tego cienia? Żyć bez lęku, obawy, bez trwogi? Można by pokusić się o twierdzenie, że Jezus Chrystus daje nam antidotum, powiadając w dzisiejszym tekście: Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Spróbujmy przybliżyć sobie nieco kontekst tej wypowiedzi: To nie były słowa skierowane do tłumów, do przypadkowych słuchaczy. Jezus wypowiedział je do swoich najbliższych uczniów, do dwunastu w czasie ostatniej Wieczerzy. Wiedział, co go czeka, rozumiał też doskonale tragizm sytuacji, w jakiej znajdą się uczniowie po jego aresztowaniu. Widział ich zaniepokojenie. Wszak kilka chwil wcześniej zapowiadał zaparcie się Piotra i zdradę Judasza. Uczniowie wiedzieli, że faryzeusze czyhają na życie Jezusa, musieli być przerażeni słowami, które ten do nich kierował, zapowiadając swoją śmierć. Jakże dobitnie brzmią w takim kontekście słowa Mistrza: „Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej byłbym wam powiedział.”. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa, w sytuacji zagrażającej życiu Jezus kieruje nasz i swój wzrok w stronę Boga Ojca, chcąc przekazać to, co później wyraża autor listu do Hebrajczyków: Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy (Hbr 13,14); albo też, w liście do Filipian, ap. Paweł: Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa (Flp 3,20).

W obliczu niepewności zamiast trwogi Jezus proponuje więc ufne spojrzenie w przyszłość. Ufne, nie dlatego, że perspektywa przyszłości kreśli się w różowych kolorach. Nie dlatego, że mamy ogromne możliwości i potencjał. Ufne, ponieważ Ten, w którego wierzymy jest godny zaufania. Ufne, bo  za horyzontem, za tym, co objąć może nasz ludzki wzrok jest jeszcze coś, jest jakaś dal. Niewidoczna, ale nie nieznana, bliska – dom Ojca.

U progu nowego Roku Boże Słowo kieruje do nas wskazówkę, która może mieć ogromne znaczenie dla jakości naszego życia:
Ja jestem droga, prawda i życie, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań. Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Oto jest Dobra Nowina, Ewangelia! Prawda! – Przemijanie zostaje pokonane, w Chrystusie śmierć traci swoją moc. W Chrystusie otwiera się przed człowiekiem nowa perspektywa: wieczność, Ziemia Obiecana. W bliskości Boga, który kocha człowieka. Bez cierpienia, bez bólu, bez śmierci. To wszystko kiedyś. Ale i dziś człowiek może doświadczyć skrawka nieba, jeszcze za życia może zasmakować zbawienia, bo zbawienie to nic innego jak pokój z Bogiem! Pojednanie, odpuszczenie i wyrwanie z niewoli grzechu, z obawy przed karą i z lęku przed  śmiercią. Bo czegóż ma obawiać się człowiek, który został ukryty w Bożych dłoniach?

Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk, czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz? – pyta Paweł w liście do Rzymian (Rz 8,35).

Siostro, Bracie, czy wierzysz, że możesz wejść do tej Ziemi Obiecanej? A czy wierzysz, że możesz zasmakować w owocach tej Ziemi już tutaj, teraz, dzisiaj? Czy wierzysz?
A czy ta wiara, będąca pewnością tego, czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym, czego jeszcze nie widzimy (Hbr 11,1), może sprawić, że nasza ziemska pielgrzymka uwolniona zostanie od strachu?
Wiele przykładów wskazuje, że tak. Spójrzmy na ap. Pawła:
Całego siebie oddał Chrystusowi, odpowiedział na Bożą miłość, uchwycił wiarą darowane mu przebaczenie i odkupienie tak mocno, że mógł wyznać: Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). I ta świadomość pełnej, opartej na miłości, społeczności Boga z człowiekiem sprawiła, że pokonał strach przed cierpieniem i przed śmiercią. Pokonał, skoro mógł wyznać: Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem (Flp 1,21).
Czy więc posunę się za daleko, jeśli powiem, że bliska społeczność z Bogiem jest lekiem na strach, lęk, na obawy, na trwogę?

Doskonale oddaje to św. Jan w swoim pierwszym liście:
A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.(…) W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował (1 J 4,16).

Przykłady ludzi, którym miłość pomogła przezwyciężyć strach znajdujemy wokół siebie, także współcześnie:
Choćby Matka Teresa z Kalkuty. Co, jeśli nie miłość sprawiła, że poświęciła się pomagając biednym i chorym? Przecież mogła się od nich zarazić, rozchorować się, umrzeć! Rozsądek nakazywałby wycofać się w bezpieczne miejsce. Przecież mogła całe swe życie poświęcić opiekując się chorymi w jakimś czystym, sterylnym szpitalu w Europie. Ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła, bo tam, w Indiach zobaczyła ludzi umierających na ulicach, ludzi, którym nikt nie chciał pomóc. Może ze strachu, może z obrzydzenia, a może z wygody i obojętności. To miłość pomogła przezwyciężyć jej naturalnie rodzącą się w takich okolicznościach w człowieku obawę o własne zdrowie i życie.

A co, jeśli nie miłość sprawiła, że Janusz Korczak, albo o. Maksymilian Kolbe przezwyciężyli strach przed śmiercią i dobrowolnie oddali się w ręce katów? Jeden by towarzyszyć dzieciom w ich ostatniej drodze do komory gazowej; drugi by ocalić życie innego człowieka. Przecież wielu więźniów w obozie zachowywało się dokładnie odwrotnie, za wszelką cenę, nawet kosztem życia innego człowieka próbowali ocalić siebie. Tak bardzo pragnęli żyć, ale przecież… nawet, jeśli przeżyli wojnę to i tak zapewne już umarli. Nikt z ludzi nie żyje wiecznie, każdy prędzej czy później umiera! Może, więc życie nie zawsze jest tą najwyższą, najważniejszą wartością?
Może jest nią po prostu miłość, którą Bóg wszczepił w serce człowieka? Miłość, która nie przemija. Bo to miłość pomaga matce wstać w środku nocy do płaczącego dziecka. To miłość sprawia, że egoistyczny z natury człowiek zdolny jest poświęcić się dla drugiego. Może, zatem, zamiast dobrego konta w banku czy wysokiej polisy na życie lepiej jest zostawić swoim dzieciom piękne i wartościowe wspomnienia? Wypełniać dni miłością, zamiast narzekaniem, dawać dobry przykład, pokazać jak ufnie spoglądać w przyszłość, zamiast drżeć ze strachu?!

Może u progu Nowego Roku spróbujemy więc zweryfikować nasze dotychczasowe życie, przewartościować, oddzielić ziarno od tego, co jest tylko plewą? Spróbujmy pogodzić się z własnym przemijaniem, z upływającym bezlitośnie czasem. Bo przecież każda chwila, która przemija zbliża nas do spotkania z Ojcem, który czeka z otwartymi ramionami. Spróbujmy, cóż mamy do stracenia? Wszak nie jesteśmy sami, zdani na własne siły. Ten, który nas ukochał tak bardzo, że przezwyciężył strach przed cierpieniem i śmiercią by oddać za nas życie, obiecał, że zawsze i wszędzie będzie z nami, że będzie nas wspierał, współdziałał we wszystkim ku dobremu. Ten, który jest alfą i omegą, drogą, prawdą i życiem jest po naszej stronie! Dlaczego więc mielibyśmy ulegać trwodze?!
Niech się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez Iwonę Holeksa
w Betanii podczas nabożeństwa noworocznego 1 stycznia 2005r.