Kazanie na Poniedziałek Wielkanocny

Tekst kazalny: Ew. św. Łukasza 24,36-45:
A gdy to mówili, On sam stanął wśród nich i rzekł im: Pokój wam!
Wtedy zatrwożyli się i pełni lęku mniemali, że widzą ducha.
Lecz On rzekł im: Czemu jesteście zatrwożeni i czemu wątpliwości budzą się w waszych sercach?
Spójrzcie na ręce moje i nogi moje, że to Ja jestem. Dotknijcie mnie i popatrzcie: Wszak duch nie ma ciała ani kości, jak widzicie, że Ja mam.
A gdy to powiedział, pokazał im ręce i nogi.
Lecz gdy oni jeszcze nie wierzyli z radości i dziwili się, rzekł im: Macie tu co do jedzenia?
A oni podali mu kawałek ryby pieczonej i plaster miodu.
A On wziął i jadł przy nich.
Potem rzekł do nich: To są moje słowa, które mówiłem do was, będąc jeszcze z wami, że się musi spełnić wszystko, co jest napisane o mnie w zakonie Mojżesza i u proroków, i w Psalmach.
Wtedy otworzył im umysły, aby mogli zrozumieć Pisma.

Drogi zborze! Zaraz na wstępie Ewangelii Łukasza, z której pochodzi dzisiejszy tekst kazalny, znajdujemy takie słowa: Wielu podjęło się już opisania wydarzeń, które dokonały się wśród nas, zgodnie z tym, jak je przekazali ci, którzy od początku byli naocznymi świadkami i sługami Słowa. Uznałem też i ja za właściwe, najczcigodniejszy Teofilu, wszystko dokładnie zbadać i po kolei wiernie ci opisać, abyś nabrał przekonania, że to, czego cię nauczono, jest prawdziwe.

Mówiąc zwięźle, w tych słowach św. Łukasz ukazuje sposób i cel napisania swej Ewangelii. Kieruje ją do Teofila. Sam Teofil najprawdopodobniej był rzeczywiście postacią historyczną, ale jego imię można odczytać też symbolicznie – może oznaczać ono każdego, kto miłuje Boga. Łukasz dedykuje swą Ewangelię każdemu człowiekowi kochającemu Boga, lecz też każdemu człowiekowi, który Boga dopiero pokocha, a także każdemu człowiekowi, który z jakichś powodów Boga kochać przestał. Jego Ewangelia mówi o Bogu i zbawieniu, lecz mówi o tym właśnie do człowieka.

I ten ludzki aspekt dzieła Łukasza dochodzi do głosu zwłaszcza w tych słowach: abyś nabrał przekonania, że to, czego cię nauczono, jest prawdziwe. To takie bardzo ludzkie, proste i prawdziwe słowa. My przecież także potrzebujemy być przekonywani, potrzebujemy nabierać pewności, potrzebujemy rozwiewania naszych wątpliwości i potrzebujemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania.

I prawda ta dotyczy nie tylko wielu zwykłych spraw naszego codziennego życia, ale zapewne przede wszystkim naszej wiary. Potrzebujemy przecież utwierdzania w naszej wierze, w naszym zaufaniu Bożej mocy i Bożej wierności, potrzebujemy zapewnień, że w to, co wierzymy i na co żywimy nadzieję, rzeczywiście jest prawdziwe i ma sens.

Wiara jest nieustannym zmaganiem się z naszą niepewnością, z naszymi mniejszymi czy większymi wątpliwościami, z naszymi lękami i z naszą niewiarą. I w tym zmaganiu się potrzebujemy wsparcia. Nie tylko  ze strony drugiego człowieka, choć również, lecz przede wszystkim ze strony Boga. Dlatego się modlimy i nieraz rozpaczliwie wołamy: wierzę Panie, ale pomóż memu niedowiarstwu i ucz mnie wierzyć, dlatego sięgamy do Biblii, dlatego szukamy miejsc i możliwości, gdzie możemy doświadczyć Bożej obecności oraz bliskości.

Wiara jest nieocenionym darem od Boga, ale jest też bardzo ludzka i bywa okaleczana tymi wszystkimi słabościami, które w nas tkwią. Łączy ona w sobie to, co boskie i to, co ludzkie. To, co tajemnicze i trudne do zrozumienia, i to, co ograniczone i niezdolne do przeniknięcia Bożych tajemnic. Ale właśnie dlatego, że ta wiara ma być właśnie naszą, ludzką wiarą i że Bóg oczekuje od nas tej wiary, to świadomy naszych słabości, wychodzi nam w niej naprzeciw. Pragnie pokonać w nas to, co nas w jakikolwiek sposób od Niego oddziela. Pokazać, że wiara nie jest czymś, co stoi ponad naszymi ograniczonymi możliwościami.

Święta Wielkiej Nocy są czasem, który przypomina nam o tej jednej z fundamentalnych prawd, w które przychodzi nam wierzyć, a więc  w zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa będące zapowiedzią naszego zmartwychwstania. W Jego nieodwołalne zwycięstwo nad śmiercią, które jest jednocześnie naszym zwycięstwem.

W tym momencie nasza wiara i właśnie ten jej ludzki wymiar napotykają wyjątkowe trudności. Tutaj szczególnie mocno potrzebujemy wsparcia, gdyż to, co boskie, zdecydowanie wykracza tutaj ponad to, co ludzkie. Ale przecież w istocie rzeczy to wszystko wydarzyło się dla nikogo innego, jak właśnie dla nas. W święta zmartwychwstania Pańskiego przypominamy sobie to i pragniemy Bogu dziękować oraz wielbić Go za to, co On uczynił właśnie dla nas. W centrum wydarzeń wielkanocnych stoi niewątpliwie Bóg i Jego działanie, ale istotne miejsce zajmuje w nich także człowiek. I właśnie dlatego, choć z pewnością nie zrozumiemy tych cudownych wydarzeń, to jednak w naszych możliwościach leży to, aby w nie rzeczywiście głęboko uwierzyć.

Jak bardzo zależy Bogu na naszej wierze w zmartwychwstanie, jak bardzo zależy Mu na tym, aby rozwiać nasze wątpliwości w tej mierze oraz pokazać, że ta wspaniała prawda jest bliska naszemu życiu, o wiele bliższa, aniżeli nam się to nieraz wydaje, pokazuje dzisiejszy tekst kazalny.

Mówi on o spotkaniu zmartwychwstałego Chrystusa z Jego uczniami. Opis Łukasza ukazuje nam najpierw uczniów. Przebywają oni w Jerozolimie. Rozmawiają na temat wieści o rzekomym zmartwychwstaniu swego Mistrza, o którym dowiedzieli się najpierw od kobiet, które zastały pusty grób, a potem od dwóch uczniów, którzy spotkali Jezusa w drodze do Emaus. W czasie ich rozmowy pojawia się wśród nich Jezus. Wita ich zwyczajowym semickim pozdrowieniem: pokój wam! Ich pierwsza reakcja jest bardzo ludzka – przerazili się sądząc, że widzą ducha. Ale Jezus wychodzi naprzeciw ich zagubieniu. Pyta ich, dlaczego się boją, dlaczego wątpią. Potem mówi: zobaczcie, tu są moje rany na rękach i stopach, dotknijcie mnie, zobaczcie, że mam ciało i kości. Prosi ich również, co najbardziej zaskakuje, o jedzenie, aby mógł się posilić. Nastrój uczniów się zmienia, ich przerażenie przeradza się w radość i zdumienie. Na sam koniec wreszcie Jezus jeszcze raz przypomina uczniom prawdę, którą wskazywał im niejednokrotnie wcześniej, a mianowicie, że to wszystko, co wydarzyło się w Jego, a tym samym także w ich życiu, zostało zapowiedziane w Prawie Mojżesza, w Psalmach i u proroków.

Jak słyszeliśmy, cała ta relacja nie zawiera w sobie żadnych cudownych elementów, a wręcz przeciwnie, choć przecież opisuje właśnie cudowne i niesamowite wydarzenie, coś, w co trudno uwierzyć, to jednak czyni to w bardzo zwykły, właśnie ludzki sposób. Moglibyśmy nawet powiedzieć, że spotkanie Zmartwychwstałego z uczniami nie zasługuje na to, aby je opisać w taki właśnie zwyczajny i prosty sposób. Ale jest ono opisane tak celowo, aby pokazać, że prawda o powstaniu Jezusa z martwych nie wykracza i nie chce wykraczać poza codzienne, zwykłe życie człowieka. Nie chce ona oddalić człowieka od Boga, nie chce przerazić i przytłoczyć go swoją mocą, cudownością, świętością i niemożnością zrozumienia Jego działania, ale właśnie, poprzez wszystkie możliwe trudności, wątpliwości i obawy, jak najbliżej go  do Niego doprowadzić.

Wielkanocna opowieść Łukasza ukazuje nam więc z jednej strony uczniów, zwykłych ludzi, przepełnionych mieszanymi uczuciami, które zrodziły w nich przejmujące wydarzenia ostatnich dni. Ludzi miotających się pomiędzy bardzo żywym w ich umysłach wspomnieniem śmierci Jezusa, która pogrzebała ich nadzieję, a tymi całkowicie innymi wieściami o Jego powstaniu z martwych, które usłyszeli od innych. Nie  wiedzą jeszcze, czy dać im wiarę. Nie potrafią jeszcze uwierzyć, że ich Mistrz rzeczywiście żyje. I dopiero pojawienie się Jezusa wszystko zmienia. Choć najpierw rodzi strach ostatecznie wiedzie ich od zwątpienia do wiary, od smutku i lęku do radości. Aby przejść tę drogę od niewiary do wiary, od zawiedzionej nadziei do jej odrodzenia, potrzebowali wsparcia Jezusa, Jego zapewnień i Jego przekonywania, że to wszystko jest prawdą.

Jesteśmy tak bardzo podobni uczniom. Czytamy i słyszymy o zmartwychwstaniu, mówimy o tym wydarzeniu i – tak jak uczniowie – rozmawiamy na jego temat. Tak o zmartwychwstaniu Jezusa, jak i o naszym własnym. W te dni myślimy o tym szczególnie. Ale my również jesteśmy nieraz przepełnieni mieszanymi uczuciami. Miotamy się pomiędzy naszą wiarą w zmartwychwstanie, a lękiem przed śmiercią. Miotamy się pomiędzy poselstwem o ostatecznym zwycięstwie Zbawiciela nad śmiercią, a pomiędzy niejednokrotnie wręcz paraliżującą nas świadomością naszego przemijania. Czasem, w obliczu tego, co niesie nam ze sobą i pokazuje nam nasza codzienność, sami już nie wiemy, w co wierzyć bardziej – czy w śmierć, czy też może w zwycięstwo nad nią.

I w tej naszej nieraz bezradnej szamotaninie potrzebujemy właśnie pomocy Boga, potrzebujemy spotkania ze zmartwychwstałym Jezusem. Potrzebujemy tego przekonania i przeprowadzenia od naszych wątpliwości, może niekiedy od zupełnej niewiary, do nadziei i ufności. I możemy pozazdrościć uczniom tego spotkania ze Zmartwychwstałym. Nam też byłoby wtedy łatwiej uwierzyć, nabrać przekonania i ufności…

Bóg jednak wie, że potrzebujemy Jego pomocy. Zna nasze serca. Dlatego wielkanocna opowieść Łukasza pokazuje nam z drugiej strony Jezusa. Jezusa, który nie gani uczniów za ich strach i wątpliwości, który  nie gani za to człowieka i nie odwraca się od niego, ale nadal zabiega o to, by uwierzył i wierzył. Tak bardzo zależy Mu na człowieku i Jego wierze w zmartwychwstanie, że przychodzi do niego właśnie jako człowiek. Jezus ma ciało i kości. My też czasem mówimy o kimś, że jest człowiekiem z krwi i kości. Te dwa określenia są niemalże identyczne.

Jezus pozwala i każe się dotknąć – nie tylko dlatego, żeby uczniowie namacalnie poczuli, że On rzeczywiście żyje, ale także po to, by okazać im swą bliskość. Jezus jest głodny i prosi o jedzenie – to zwyczajna ludzka prośba. Wreszcie spokojnie tłumaczy, że tak wszystko miało być, że to wszystko jest prawdą, że zostało to zapowiedziane i zaplanowane przez Boga.

Czy możemy wyobrazić sobie wspanialszego Boga? Czy możemy wyobrazić sobie, aby chciał i mógł On przekonać o zmartwychwstaniu swego Syna, lepiej i bardziej, aniżeli opisuje to Ewangelia Łukasza? Czy Bóg może nas zachęcić do wiary w to wydarzenie z jeszcze większą cierpliwością i wyrozumiałością dla naszych słabości? Z pewnością nie. Komentatorzy tego fragmentu Łukaszowej Ewangelii zgodnie stwierdzają, że Łukasz chciał w tej relacji podkreślić fakt cielesnego zmartwychwstania Jezusa. Ale chodzi tutaj nie tylko o to, lecz również, a może nawet przede wszystkim właśnie o Boga, który poszukuje człowieka, który  wychodzi mu naprzeciw, który pragnie wlać w jego serce pewność zmartwychwstania i zwycięstwa nad śmiercią i który bardzo oczekuje od niego wiary w poselstwo pustego grobu. Otwórzmy więc nasze serca na tę ludzką prostotę, a zarazem na tę przebijającą przez nią wspaniałość wielkanocnej opowieści Łukasza.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez mgra teol. Dominika Nowaka
podczas nabożeństwa 28 marca 2005r.

Kazanie na Wielki Piątek

Tekst kazalny: Ew. św. Łukasza 23,35-43:
A lud stał i przyglądał się. Przełożeni zaś naśmiewali się, mówiąc: Innych ratował, niechże ratuje samego siebie, jeżeli jest Chrystusem Bożym, tym wybranym.
Szydzili z niego także i żołnierze, podchodząc doń i podając mu ocet,
i mówiąc: Jeżeli Ty jesteś królem żydowskim, ratuj samego siebie.
Był też i napis nad nim: Ten jest królem żydowskim.
Tedy jeden z zawieszonych złoczyńców urągał mu, mówiąc: Czy nie Ty jesteś Chrystusem? Ratuj siebie i nas.
Drugi natomiast, odezwawszy się, zgromił tamtego tymi słowy: Czy ty się Boga nie boisz, choć taki sam wyrok ciąży na tobie?
Na nas co prawda sprawiedliwie, gdyż słuszną ponosimy karę za to, co uczyniliśmy, Ten zaś nic złego nie uczynił.
I rzekł: Jezu, wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego.
I rzekł mu: Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju.

Przez sześć tygodni towarzyszyliśmy naszemu Panu podczas naszych nabożeństw pasyjnych. Dziś wraz z ludem jerozolimskim z tamtych czasów doszliśmy na miejsce straceń, zwane miejscem Trupiej Czaszki na górze Golgoty.

W przeszłości egzekucje skazańców były wielką atrakcją dla tłumów. Dziś jest odwrotnie, my sami nie lubimy myśleć o śmierci i niechętnie oglądamy takie sceny w telewizji. Wzbudzają one w nas strach i obawę. Czasem dopiero śmierć kogoś bardzo bliskiego powoduje, że zastanawiamy się nad sensem życia.

Większość świadków stracenia Jezusa przybyło na to miejsce, bo było żądnych sensacji. Dla podsycenia atmosfery nienawiści oprawcy, przełożeni, żołnierze i część ludu szydziła, bluźniła i naśmiewała się z Jezusa.

Za wszystkich tych ludzi także za nas współczesnych, Chrystus Pan woła do Boga o przebaczenie słowami: „Ojcze odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią„.

Postawa Jezusa wobec tych, którzy go prześladowali i katowali była dla niektórych świadków tego wydarzenia świadectwem, które zmuszało do rewizji swojego stosunku do Jezusa.

Widzimy to na przykładzie dwóch złoczyńców skazanych na ukrzyżowanie.
Komentatorzy przypuszczają, że ci współskazańcy należeli do grupy Barabasza, którzy jako zeloci przeciwstawiali się rzymskim okupantom.

Jeden z nich dołączył do tych szyderców wołając: „Czy nie Ty jesteś Chrystusem? Ratuj siebie i nas„.

Jego słowa są dowodem, że ów skazaniec wiedział o tym, że Jezus uchodził w oczach wielu za mesjasza. Tym samym dołączył też do tłumu szyderców. Nawet zbliżająca się śmierć nie nauczyła go modlić się. Jako zelota oczekiwał innego mesjasza, bohatera który wyzwoli naród z niewoli.

Ojciec Kościoła św. Augustyn patrząc kiedyś na morze powiedział: „widzę głębokość, ale nie mogę dostrzec dna”. Wielu obserwatorów życia Jezusa widziało w nim nauczyciela, dobrego człowieka, ale nie przenikało w głąb Jego istoty, nie poznało w nim Mesjasza i Zbawiciela.

Zgromadzeni dziś wokół Krzyża naszego Pana postawmy sobie pytanie czy my potrafimy dostrzec to, co jest Jego istotą? Czy przeżyliśmy już to  co w ostatnich chwilach życia przeżył ten drugi złoczyńca?

Prorok Izajasz powiada: „on to poniósł grzech wielu i wstawił się za przestępców„.

Oto on naraz poznał, że całe życie zmarnował, że jest oddalony od Boga a jego własna sprawiedliwość go zgubiła. Teraz zrozumiał, że cierpi słusznie i że jest winny, a wyrok i kara jest sprawiedliwa.
Dlatego też świadomy swego grzechu, pragnie być z całego serca z Jezusem i z głębi serca woła: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy wejdziesz do Królestwa swego„.

Siostro i Bracie!
Tylko ten, kto jest na samym dnie rozpaczy, ten kto jest świadomy swych grzechów może tak zawołać. Jakże często ludzie dopiero w obliczu cierpienia i śmierci szukają ratunku u Boga. Ten złoczyńca był w takiej sytuacji, że prosił tylko o wspomnienie. Tymczasem otrzymał wspaniałą obietnicę od tego, który był ukrzyżowany, od samego Jezusa-Syna Bożego.

Właśnie w takiej chwili przeżył owo Jezusowe „dziś”. „Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju„.

Właśnie dziś możesz i ty drogi słuchaczu rozpocząć nowy etap twego życia. Właśnie dziś, tu i teraz możesz otrzymać przebaczenie twoich win i rozpocząć nowe życie, a będzie to życie z miłości i łaski Bożej, pełne nadziei, i udział w życiu wiecznym. Miłość Boża tak umiłowała człowieka, że każdy może być zbawiony, jeśli wierzy w to, o czym mówi Ew. Jana 3.16. Nikt nie musi być potępiony.

Golgota i raj dwa przeciwstawne miejsca, a pośrodku ukrzyżowany i zarazem Zmartwychwstały Pan. Golgota to symbol cierpienia i śmierci, oddalenia od Boga, to miejsce sądu nad naszym grzechem.

Raj – to miejsce zbawionych oczekujących na zmartwychwstanie.

Raj – według Nowego Testamentu to bycie z Jezusem, to społeczność z Bogiem, to zamieszkiwanie w domu Ojca, to stan, w którym grzech jest pokonany, gdzie panuje pokój, radość i wolność od winy i wszelkich obciążeń.

Właśnie pod krzyżem, gdzie jest Jezus Chrystus w pośrodku złoczyńców, tam rozchodzą się drogi całej ludzkości. To jest to miejsce gdzie rozdzielają się i nasze drogi. Ci, którzy nie uwierzyli w ukrzyżowanego Mesjasza pozostają na Golgocie, a śmierć ich jest końcem drogi życiowej, bowiem kończą tak jak ten skazany na śmierć złoczyńca, który stanął po stronie bluźnierców. Dla niego krzyż Chrystusowy był zgorszeniem.

Ci zaś, którzy nawet w ostatniej chwili uchwycili się Jezusa, którzy  skorzystali z tej ostatniej szansy, otrzymują wspaniałą obietnicę bycia z Jezusem.

Ten, kto wykorzystał czas łaski, owo „dziś” staje się dla niego punktem zwrotnym w jego życiu. Dla tego drugiego krzyż stał się zbawieniem. Cały Nowy Testament mówi nam, że tam gdzie wstępuje do serca ludzkiego Jezus, tam rodzi się nowe życie, tam jest obecne Królestwo Boże, tam jest początek nowego.

Z tą wspaniałą obietnicą: „dziś będziesz ze mną w raju” można żyć i umierać będąc pewnym, że te słowa mogą się sprawdzić także w naszym życiu.

Dietrich Bonhoeffer przed 60 laty, na kilka chwil przed śmiercią powiedział: „koniec mój, który się zbliża jest początkiem mojego życia”. W spojrzeniu na Jezusa i dzięki zaufaniu Jego zbawczej ofierze na krzyżu znalazł on to, co jest najistotniejsze w życiu, nauczył się wszystko powierzyć Jezusowi i dzięki temu stał się wolny wewnętrznie, duchowo, choć był uwięziony.

Siostry i Bracia!
Przed nami Ukrzyżowany Jezus. Oto człowiek: przez Boga przyjęty, przez Boga skazany, przez Boga zbudzony do życia, a to wszystko dla naszego zbawienia. Tylko przez Niego jest pojednanie i zbawienie. Innej drogi nie ma!

Czy zawołałeś już do swego Zbawiciela: Panie wspomnij na mnie! Pamiętaj o mnie! Nie zapomnij za mną wstawić się u Ojca!.

Możesz też zawołać jak Piotr chodzący po morzu: Panie ratuj!

Człowiek, który przekreśla swoją własną sprawiedliwość i pragnie się całą swoją wiarą chwycić Jezusa otrzymuje cudowną obietnicę: Zaprawdę, powiadam ci, dziś będziesz ze mną w raju.

Czy jest jakaś inna, piękniejsza obietnica?

Kazanie wygłoszone przez ks. bpa Jana Szarka
podczas nabożeństwa 25 marca 2005r.

Kazanie na Ostatnią Niedzielę po Epifanii

Tekst kazalny: 2 Księga Mojżeszowa (Exodus) 3,1-14

Ostatnia Niedziela po Epifanii. Czas Świąt Bożego Narodzenia taki krótki w tym roku, bo tak właśnie kalendarz Wielkanocny zarządził terminami w liturgii Kościoła. Nawet Epifania – te najstarsze Święta chrześcijańskie, starsze niż Boże Narodzenie – podporządkowuje się pamiątce śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.

Sama Epifania zwana jeszcze w niektórych liturgiach dawnym Bożym Narodzeniem (Old Christmass) wiąże się z trzema tradycyjnymi tematami: narodziny Chrystusa, chrzest Chrystusa i wesele w Kanie Galilejskiej. Każda z tych Ewangelii opowiada o „dies epiphaniae Domini”; czyli o dniu i sytuacji Objawienia Pana.

Objawienie Boga w świecie ludzi jest przede wszystkim ukazaniem się jego Chwały. W czasie świątecznym jeszcze trochę jesteśmy, więc śpiewamy wielokrotne GLORIA wyrażając w kolędzie wiarę, że małomiasteczkowe Betlejem i stajenny jaskiniowy hotel bez gwiazdek nie mógł zadusić ognia i blasku miłości Boga, który upodobał sobie biedną żydowską parę Marii i Józefa. Dzieciątko o imieniu Jezus, syn cieśli z Nazaretu, Syn Boży umiłowany lśni Bożą Glorią i w grocie Betlejem i w wodach Jordanu zanurzony w nich przez Jana Chrzciciela.

W Ewangelii Ostatniej Niedzieli po Epifanii oblicze Jezusa lśni jak słońce, a Jego szaty jak Światło. Piotr, Jakub i Jan padają w przerażeniu na twarz przed tym Panem, który jest z Betlejem. Padają na twarz przed Jezusem, który jest w drodze do Jerozolimy, ale nie tylko do Jerozolimy, bo także w drodze do Ojca, który jest w niebie.

O objawieniach Chwały Pana opowiada także tekst z Księgi Exodus w Starym Testamencie. W tym świętym tekście aż się skrzy od wielu objawień. Są one gwiazdami starotestamentowego firmamentu świecącymi wyznawcom Chrystusa w tę niedzielę zamykającą czas Świąt Narodzenia Pańskiego.

Oczy Mojżesza pasterza trzód pod górą Horeb widzą anioła Pańskiego i płomienie ognia. Zjawisko krzewu, który płonie, ale się nie spala. Czytając w Starym Testamencie to miejsce (Ex.3,2) i przypominając sobie świąteczne dekoracje trudno się nie uśmiechnąć i trudno nie zauważyć zadziwiających związków i podobnego wyrażania ludzkich wizji Bożej Glorii.

Po pierwsze postać anioła. Anioł Pana. Posłaniec Pana. Anioł, który  oznajmia i anioł, który strzeże wybranych Bożych. Aniołki na choince są  może tylko jak odpryski jakiegoś wielkiego anioła. Bezbronne i uległe rękom dekoratorów. Może nawet dla jednych kiczowate, kiedy dla innych jednak piękne, wzruszające i przypominające tę delikatną Obecność Boga w Dzieciątku z Betlejem. Patrząc na te aniołkowe dekoracje nie chcemy zapomnieć o ich potężnych pierwowzorach, o aniołach i archaniołach, którzy podejmują walkę z mocami ciemności, a w ludziach budzą bojaźń i drżenie.

Po drugie płomienie. Światło i ogień. Nieodłączne elementy Bożego Narodzenia. Szukamy w nich bezpieczeństwa i ciepła w grudniowe, styczniowe i lutowe noce paląc w kotłowniach, w kominkach, w piecach i w ogniskach, kiedy czekamy na marcowe i kwietniowe słońce. Tu Anioł Pański w płomieniu ognia.

Po trzecie „płomień ognia ze środka krzewu.” Po trzecie przypomina się świąteczna choinka i miejmy nadzieję, że i ona jaśniejąc Tobie światełkami podobnie jak krzew ognisty pod Horebem – jednak nie  spłonęła 🙂 , a dom Twój przez Święta ocalał. Tyle żartów, a swoją drogą, dlaczego w naszym kraju nie było jednak tej żałoby i odwołania pokazów ogni sztucznych i hucznych powitań Nowego Roku, kiedy dobrze wiedzieliśmy, co dzieje się z naszymi braćmi i siostrami w Azji? Trudno jest żyć w globalnej wiosce. Zawsze ktoś w niej cierpi, umiera, szuka pomocy.

Mojżesz patrząc na choinkę swojego czasu, patrząc na krzew płonący podchodzi, aby zobaczyć więcej. Więcej „dziwnego zjawiska”. Może dziś Kościół dla wielu jest dziwnym zjawiskiem. Jeśli przez Święta ktoś podszedł bliżej Kościoła… to bardzo dobrze. To historia Mojżesza żyje nadal w nas.

W centrum tamtej starotestamentowej a może i każdej Epifanii stoi jednak nie anioł i nie cud iluminacji czy dekoracji, ale Boży głos, który przywołuje człowieka wypowiadając jego imię: „Mojżeszu, Mojżeszu”. Uratowany z wody, wyciągnięty z sitowia Nilu Mojżesz słyszy swoje imię. Czy Ty, czy ja, urodzeni i uratowani od niebytu i powołani do istnienia w takich i takich okolicznościach słyszymy czasem jak sam Pan Nieba i Ziemi wypowiada nasze imiona? -Adamie, Adamie. Ewo, Ewo. Ja jestem i patrzę na Ciebie. Widzę udrękę i słyszę krzyk.

Mojżesz słyszy Bożą obietnicę zbawienia plemienia Abrahama, Izaaka i Jakuba i słyszy plan swojej misji: „Wyprowadź lud mój z Egiptu. Będę z tobą”. Być może jest to jakaś odpowiedź dla nas, jeśli się pytamy: Dokąd teraz? Dokąd po Świętach? Dokąd po tej czy innej nocy? Jak uciec z niewoli do wolności Bożych Dzieci? Którędy iść?

Epifania dla uczniów Pańskich brzmi: „Ten jest Syn mój umiłowany. (…) Jego słuchajcie.” Często szuka się Boga w różnych objawieniach i różne są dni i czasy Epifanii Pana, ale my szukamy Go w Chrystusie Jezusie i czasem marzymy o tym, żeby z nami było kiedyś tak jak z Apostołami: Podnosimy oczy swoje i już nikogo nie widzimy, tylko  Jezusa samego.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez ks. Piotra Szarka
podczas nabożeństwa 16 stycznia 2005r

Kolędowanie w Święto Epifanii

6 stycznia 2005r, w Święto Epifanii odbyło się szczególne, pełne śpiewu nabożeństwo. Podczas uroczystości mogliśmy wysłuchać kolęd w wykonaniu Chóru Młodzieżowego z Ustronia, zespołu Cantate oraz naszego Chóru Parafialnego. Oczywiście wiele znanych i mniej znanych kolęd zborownicy wyśpiewali sami, z towarzyszeniem organ. Wieczór zakończyło spotkanie gości z parafianami, które odbyło się w sali parafialnej.

Ufność zamiast trwogi

Tekst kazalny: Ewangelia św. Jana 14,1-6:
Niechaj się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie!
W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce.
A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli.
I dokąd Ja idę, wiecie, i drogę znacie.
Rzekł do niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, jakże możemy znać drogę?
Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie.

Spoglądając na otaczający nas świat, na własne życie, człowiek zmuszony jest zawołać za Heraklitem: Panta rhei!! Wszystko płynie! Wszystko zmienia się, przemija, odchodzi w zapomnienie, ale też powstaje, rodzi się nowe. Wszechświat jest w ciągłym ruchu, odwieczna dynamika przyrody kieruje światem: wiosna, lato, jesień, zima, przypływy i odpływy morza, ruch ciał niebieskich, noc i następujący po niej dzień. Wszystko jest w ruchu, zmienia się, jest cykliczne: powstaje i przemija. Także człowiek. Człowiek, który  jako część przyrody również podlega jej prawom. Mimo, iż odgrywa na ziemi rolę naprawdę znaczącą. Bo przecież wykorzystując swe intelektualne zdolności nauczył się mówić, wytwarzać narzędzia, pokonywać i rozwiązywać przeszkody. Obserwując ruch ciał niebieskich odkrył Boży porządek we wszechświecie, wnikliwie obserwując rytmy przyrody nauczył się liczyć dni i lata, przewidywać pogodę. Śledząc rozwój cywilizacji, cuda techniki można dojść do wniosku, że współczesny człowiek to niemal bogoczłowiek, zdolny do wytworzenia rzeczy, o których nie śniło się nawet najzdolniejszym fantastom. A jednak ten bogoczłowiek, potrafiący wysłać w kosmos statek badawczy i wytworzyć sztuczną inteligencję, nie potrafił zatrzymać 10 metrowych fal tsunami w Tajlandii. Bogoczłowiek wciąż podlega prawom przyrody, przemija.

Przełom roku jest dla wielu z nas czasem obfitującym w refleksje, czasem, który przypomina o naszym przemijaniu. Jest okresem, w którym  nie tylko firmy i instytucje sporządzają bilanse, ale i my sami próbujemy mijający rok poddać wnikliwej analizie. Rozliczamy się z naszych zamierzeń, planów, wspominamy to, co się wydarzyło, zarówno dobre jak i złe. Wchodząc zaś w Nowy Rok snujemy plany, stawiamy sobie konkretne cele, marzymy. Może w Nowym Roku uda się zrobić to lub tamto?

Im jesteśmy starsi tym mocniej w nasze noworoczne refleksje wkradają się obawy, lęki, niepewność. Dziecko żyje beztrosko, nie widząc możliwych zagrożeń. Ale człowieka dorosłego nie stać już na taką beztroskę. On już rozumie, że trzęsienie ziemi, tsunami, huragan mogą się powtórzyć, że choroba, która zabrała sąsiada może dotknąć także kogoś z jemu bliskich, że także i jego zakład pracy może zbankrutować, a bank, w którym trzyma pieniądze stać się niewypłacalny. To wszystko sprawia, że niejednemu z nas z trudem przychodzi noworoczny entuzjazm. Zastępuje go raczej pełne respektu spojrzenie w przyszłość: Co się wydarzy? Jaki będzie ten rok? Co czeka mnie i moich bliskich?

Niejako wychodząc naprzeciw naszym obawom nasz dzisiejszy tekst rozpoczyna się słowami: Niechaj się nie trwoży serce wasze.
Trwoga. Jakże doskonale jest znana każdemu z nas. Można by rzec, że jest nieodłączną towarzyszką ludzkiej pielgrzymki. Odkąd człowiek uświadomił sobie ulotność, przemijalność własnej egzystencji, odtąd trwoga, niepewność, lęk o przyszłość niczym cień podążają za nim. Czy jest jakiś sposób, aby uwolnić się od tego cienia? Żyć bez lęku, obawy, bez trwogi? Można by pokusić się o twierdzenie, że Jezus Chrystus daje nam antidotum, powiadając w dzisiejszym tekście: Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Spróbujmy przybliżyć sobie nieco kontekst tej wypowiedzi: To nie były słowa skierowane do tłumów, do przypadkowych słuchaczy. Jezus wypowiedział je do swoich najbliższych uczniów, do dwunastu w czasie ostatniej Wieczerzy. Wiedział, co go czeka, rozumiał też doskonale tragizm sytuacji, w jakiej znajdą się uczniowie po jego aresztowaniu. Widział ich zaniepokojenie. Wszak kilka chwil wcześniej zapowiadał zaparcie się Piotra i zdradę Judasza. Uczniowie wiedzieli, że faryzeusze czyhają na życie Jezusa, musieli być przerażeni słowami, które ten do nich kierował, zapowiadając swoją śmierć. Jakże dobitnie brzmią w takim kontekście słowa Mistrza: „Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej byłbym wam powiedział.”. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa, w sytuacji zagrażającej życiu Jezus kieruje nasz i swój wzrok w stronę Boga Ojca, chcąc przekazać to, co później wyraża autor listu do Hebrajczyków: Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy (Hbr 13,14); albo też, w liście do Filipian, ap. Paweł: Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa (Flp 3,20).

W obliczu niepewności zamiast trwogi Jezus proponuje więc ufne spojrzenie w przyszłość. Ufne, nie dlatego, że perspektywa przyszłości kreśli się w różowych kolorach. Nie dlatego, że mamy ogromne możliwości i potencjał. Ufne, ponieważ Ten, w którego wierzymy jest godny zaufania. Ufne, bo  za horyzontem, za tym, co objąć może nasz ludzki wzrok jest jeszcze coś, jest jakaś dal. Niewidoczna, ale nie nieznana, bliska – dom Ojca.

U progu nowego Roku Boże Słowo kieruje do nas wskazówkę, która może mieć ogromne znaczenie dla jakości naszego życia:
Ja jestem droga, prawda i życie, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań. Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Oto jest Dobra Nowina, Ewangelia! Prawda! – Przemijanie zostaje pokonane, w Chrystusie śmierć traci swoją moc. W Chrystusie otwiera się przed człowiekiem nowa perspektywa: wieczność, Ziemia Obiecana. W bliskości Boga, który kocha człowieka. Bez cierpienia, bez bólu, bez śmierci. To wszystko kiedyś. Ale i dziś człowiek może doświadczyć skrawka nieba, jeszcze za życia może zasmakować zbawienia, bo zbawienie to nic innego jak pokój z Bogiem! Pojednanie, odpuszczenie i wyrwanie z niewoli grzechu, z obawy przed karą i z lęku przed  śmiercią. Bo czegóż ma obawiać się człowiek, który został ukryty w Bożych dłoniach?

Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk, czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz? – pyta Paweł w liście do Rzymian (Rz 8,35).

Siostro, Bracie, czy wierzysz, że możesz wejść do tej Ziemi Obiecanej? A czy wierzysz, że możesz zasmakować w owocach tej Ziemi już tutaj, teraz, dzisiaj? Czy wierzysz?
A czy ta wiara, będąca pewnością tego, czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym, czego jeszcze nie widzimy (Hbr 11,1), może sprawić, że nasza ziemska pielgrzymka uwolniona zostanie od strachu?
Wiele przykładów wskazuje, że tak. Spójrzmy na ap. Pawła:
Całego siebie oddał Chrystusowi, odpowiedział na Bożą miłość, uchwycił wiarą darowane mu przebaczenie i odkupienie tak mocno, że mógł wyznać: Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). I ta świadomość pełnej, opartej na miłości, społeczności Boga z człowiekiem sprawiła, że pokonał strach przed cierpieniem i przed śmiercią. Pokonał, skoro mógł wyznać: Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem (Flp 1,21).
Czy więc posunę się za daleko, jeśli powiem, że bliska społeczność z Bogiem jest lekiem na strach, lęk, na obawy, na trwogę?

Doskonale oddaje to św. Jan w swoim pierwszym liście:
A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.(…) W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował (1 J 4,16).

Przykłady ludzi, którym miłość pomogła przezwyciężyć strach znajdujemy wokół siebie, także współcześnie:
Choćby Matka Teresa z Kalkuty. Co, jeśli nie miłość sprawiła, że poświęciła się pomagając biednym i chorym? Przecież mogła się od nich zarazić, rozchorować się, umrzeć! Rozsądek nakazywałby wycofać się w bezpieczne miejsce. Przecież mogła całe swe życie poświęcić opiekując się chorymi w jakimś czystym, sterylnym szpitalu w Europie. Ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła, bo tam, w Indiach zobaczyła ludzi umierających na ulicach, ludzi, którym nikt nie chciał pomóc. Może ze strachu, może z obrzydzenia, a może z wygody i obojętności. To miłość pomogła przezwyciężyć jej naturalnie rodzącą się w takich okolicznościach w człowieku obawę o własne zdrowie i życie.

A co, jeśli nie miłość sprawiła, że Janusz Korczak, albo o. Maksymilian Kolbe przezwyciężyli strach przed śmiercią i dobrowolnie oddali się w ręce katów? Jeden by towarzyszyć dzieciom w ich ostatniej drodze do komory gazowej; drugi by ocalić życie innego człowieka. Przecież wielu więźniów w obozie zachowywało się dokładnie odwrotnie, za wszelką cenę, nawet kosztem życia innego człowieka próbowali ocalić siebie. Tak bardzo pragnęli żyć, ale przecież… nawet, jeśli przeżyli wojnę to i tak zapewne już umarli. Nikt z ludzi nie żyje wiecznie, każdy prędzej czy później umiera! Może, więc życie nie zawsze jest tą najwyższą, najważniejszą wartością?
Może jest nią po prostu miłość, którą Bóg wszczepił w serce człowieka? Miłość, która nie przemija. Bo to miłość pomaga matce wstać w środku nocy do płaczącego dziecka. To miłość sprawia, że egoistyczny z natury człowiek zdolny jest poświęcić się dla drugiego. Może, zatem, zamiast dobrego konta w banku czy wysokiej polisy na życie lepiej jest zostawić swoim dzieciom piękne i wartościowe wspomnienia? Wypełniać dni miłością, zamiast narzekaniem, dawać dobry przykład, pokazać jak ufnie spoglądać w przyszłość, zamiast drżeć ze strachu?!

Może u progu Nowego Roku spróbujemy więc zweryfikować nasze dotychczasowe życie, przewartościować, oddzielić ziarno od tego, co jest tylko plewą? Spróbujmy pogodzić się z własnym przemijaniem, z upływającym bezlitośnie czasem. Bo przecież każda chwila, która przemija zbliża nas do spotkania z Ojcem, który czeka z otwartymi ramionami. Spróbujmy, cóż mamy do stracenia? Wszak nie jesteśmy sami, zdani na własne siły. Ten, który nas ukochał tak bardzo, że przezwyciężył strach przed cierpieniem i śmiercią by oddać za nas życie, obiecał, że zawsze i wszędzie będzie z nami, że będzie nas wspierał, współdziałał we wszystkim ku dobremu. Ten, który jest alfą i omegą, drogą, prawdą i życiem jest po naszej stronie! Dlaczego więc mielibyśmy ulegać trwodze?!
Niech się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez Iwonę Holeksa
w Betanii podczas nabożeństwa noworocznego 1 stycznia 2005r.

Kazanie na II dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Drogi zborze! Każdy człowiek ma swoją historię. Tak niekiedy, w trochę filozoficzny sposób, myślimy i mówimy o ludzkim życiu. I rzeczywiście tak jest. Pomimo tego, że nasze życie, nasze lata, miesiące, dni, a nawet krótkie chwile dzielimy z innymi ludźmi, którzy  współtworzą dzieje naszej życiowej wędrówki i pomimo tego, że nie chcemy żyć tylko dla siebie, ale również dla innych ludzi i z innymi ludźmi, to jednak przecież każdy z nas ma swoją historię, ma to, co należy tylko do niego, ma własne doświadczenia i przeżycia, te dobre i te złe.

Swoją historię miał także Pan Jezus. Pomimo tego, że Jego posłannictwo i działalność miały miejsce z woli Bożej w istocie dla człowieka i jego zbawienia, to jednak Jego narodzenie, dzieciństwo, dorastanie, dorosłe życie, wreszcie śmierć i zmartwychwstanie składają się przecież także na Jego osobiste dzieje.

Kiedy jednak sięgamy do ewangelii, to widzimy, jak niekiedy bardzo odmiennie ukazane jest życie Jezusa. z jednej strony Ewangeliści przekazują wiele wspólnych informacji o Zbawicielu. z drugiej strony jednak jest tak, że niektórzy z nich zamieszczają szczegóły, których  brak u innych, albo na odwrót, pomijają pewne epizody z życia Zbawiciela, o których wspominają inni. Każdy z nich starał się zawrzeć w swojej ewangelii to, co osobiście uważał za najistotniejsze i każdy z nich widział historię Jezusa nieco inaczej.

W święta Narodzenia Pańskiego wracamy myślami do początków życia naszego Zbawiciela. I także to wydarzenie przedstawiane jest w ewangeliach różnie.

W początku Ewangelii Mateusza i Łukasza znajdujemy tzw. Ewangelie dzieciństwa Jezusa, które mówią właśnie o narodzeniu i dziecięcych latach Jezusa. Ale także każda z nich czyni to w nieco odmienny sposób. Właśnie z tych dwóch Ewangelii wyrasta cała bożonarodzeniowa sceneria.

Nic o dzieciństwie Jezusa nie wspomina Ewangelista Marek. Tak samo jest u Jana. W jego ewangelii na samym początku znajdujemy prolog, który nawiązuje do narodzenia Zbawiciela i w którym pojawiają się te znane nam dobrze słowa: „A słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Dla każdego z Ewangelistów narodzenie Jezusa, prawdziwego Syna Bożego i Zbawiciela, stanowi fakt oczywisty, ale każdy z nich opisywał je  inaczej. Można powiedzieć, że każdy z nich miał swoją bożonarodzeniową historię.

I podobnie jest chyba z nami. w naszych wyobrażeniach o narodzeniu Jezusa poruszamy się z jednej strony po tym, co nam wszystkim wspólne, ale jednocześnie dla każdego z nas to cudowne wydarzenie jest czymś osobistym, rodzi własne przeżycia i przemyślenia. Każdy z nas próbuje znaleźć swoje własne miejsce przy betlejemskim żłobie i odkryć tam coś ważnego dla siebie. Może odnaleźć i odkryć tam na nowo w ogóle samego siebie, sens i cel swego życia. I może też każdy z nas ma swoją własną bożonarodzeniową historię.

Dziś, jak słyszeliśmy, swoją bożonarodzeniową historią dzieli się z nami Ewangelista Jan. Szczególnie ważne są w niej te pierwsze słowa: „Jezus znowu przemówił do nich tymi słowy: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość życia”.

Jan ukazuje nam więc już Jezusa dorosłego i dojrzałego, prowadzącego jeden z wielu sporów z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Ale te słowa dorosłego Jezusa odwołują się do, wspomnianego już wcześniej, prologu Ewangelii Jana nawiązującego do narodzenia Jezusa, w którym Jan pisze, że słowo stało się ciałem i zamieszkało pośród nas, że wszystko, co się stało w tym słowie było życiem, a życie było światłością ludzi, a światłość świeci w ciemności i ciemność jej nie ogarnęła.

Jezus jest światłością świata i światłością ludzi. Te słowa posiadają głębokie znaczenie teologiczne, ale też unaoczniają nam istotę bożonarodzeniowego orędzia w bardzo prosty i bogaty sposób. Bo przecież nawiązują one do tej jednej z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb i tęsknot, jaką jest posiadanie światła. Wiemy, że światła potrzebuje do życia przyroda. Wiemy, że my też potrzebujemy światła, do tego, by żyć, by czuć się dobrze i bezpiecznie, by móc cokolwiek robić. W codziennym życiu jest nam bardzo trudno funkcjonować bez jakiegokolwiek źródła oświetlenia. I pewnie te krótkie, jesienno-zimowe dni szczególnie dobrze uświadamiają nam, jak bardzo od światła jesteśmy uzależnieni. One też uczą nas doceniać światło. Wielu ludziom doskwierają w tym czasie różne dolegliwości związane właśnie z brakiem światła, którym próbują w różny sposób zaradzić.

Ta ludzka tęsknota za światłem objawia się również zwłaszcza w okresie bożonarodzeniowym. Choinki, domy, ogrody, wystawy sklepowe i różne inne miejsca mienią się tysiącami świateł. Święta Narodzenia Pańskiego bez wątpienia kojarzą nam się właśnie ze światłem.

Ale my wiemy też, że nie potrzebujemy tylko tego światła zewnętrznego, bo bez niego też poradzić sobie jakoś możemy, a nieraz po  prostu musimy, lecz potrzebujemy przede wszystkim światła wewnętrznego, światła w naszych sercach i naszych duszach.

Ciemność wewnętrzna jest przecież o wiele gorsza od tej ciemności zewnętrznej. Potrzebujemy wewnętrznego oświecenia, aby nadać swemu życiu właściwy kierunek, by wiedzieć, w którą pójść stronę, by wiedzieć po  co, dlaczego i dla kogo żyjemy. Kiedy nasze serca spowija mrok czujemy się nieszczęśliwi, puści i zagubieni. Wewnętrzny mrok nas boli, dręczy i odbiera uśmiech. Pytamy, co dalej, dokąd pójść, jak żyć. I różne są  przyczyny rodzące mrok w naszych sercach. Różne są sytuacje i wydarzenia, które wiodą nas w krainę mroku, może nawet niekiedy głębokiej, zdającej się nie mieć końca nocy. w takich momentach poszukujemy źródła światłości, aby historię naszego zagmatwanego życia ułożyć na nowo.

Do życia potrzebujemy światła i poszukujemy światłości. w naszych poszukiwaniach jej źródła musimy być jednak bardzo ostrożni. Pan Jezus mówi: Ja jestem światłością świata. Ale jest On przecież takim światłem, które się w rzeczywistości nie pali i dlatego nie zwraca zaraz naszej uwagi.

Tymczasem wokół nas możemy znaleźć mnóstwo różnych świateł, żarzących się atrakcyjnymi barwami, które szybko mogą zaabsorbować naszą uwagę i sprawić, że zaraz podążymy w ich kierunku. Możemy naiwnie się nimi zachwycić, chłonąć ich pozorną jasność, dlatego, że udzielają nam łatwych odpowiedzi, że mają gotowe recepty na wszystkie nasze bolączki, że obiecują w mgnieniu oka rozwiązać wszystkie nasze problemy, że gwarantują spełnienie naszego życia.

Te światła mogą być bardzo różne. Może jakieś pseudo-religijne ruchy. Może szkoły szybkiego sukcesu, które zapewniają człowieka o tkwiącej w nim mocy, niezależności i samowystarczalności, które wmawiają mu, że może być niemalże jak bóg. Wreszcie może ludzie, którzy chcą nam wmówić w atrakcyjny sposób, że można żyć bez Boga i że można tak żyć całkiem dobrze.

Pan Jezus nie jest światłem, które może nas zachwycić swoim zewnętrznym blaskiem i nie chce takim być. Zarazem jednak mówi, iż to  jedynie On jest prawdziwą światłością, światłością świata, człowieka i ludzkiego życia. Jedynie On daje człowiekowi, każdemu z nas, możliwość spełnienia swego życia, pokonania zagmatwania własnej historii, zwycięskiego wyjścia z naszych różnych upadków i dojścia do Boga.

Jezus jest najlepszym światłem, które może nam i w nas zaświecić, które warto w sobie troskliwie pielęgnować i nim się zachwycać. z Jego słowami jest przecież związana obietnica – kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światło życia. w jednym z tekstów związanych z Bożym Narodzeniem, zatytułowanym „Orędzie z groty betlejemskiej”, znajdujemy takie słowa: „Narodziłem się w nocy, mówi Bóg, abyś ty uwierzył, że mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością”.

Może zastanawiamy się, jak w naszych troskach, problemach i kłopotach możemy tę światłość Jezusa odnaleźć i jak możemy ją pielęgnować. Na to  też nie ma jednej recepty, bo podobnie jak różnie układa się nasze życie, jak różne są nasze życiowe mroki, tak różnie działa w nas i dla nas Bóg. Dla każdego z nas z osobna, bo dla Niego ważny jest każdy z nas, z jego własną historią. Najważniejsze jednak, by szukać tej  światłości w Bożym Słowie, w modlitwie, w tym, co Bóg chce nam powiedzieć przez innego człowieka.

Kiedy Pan Jezus wypowiadał słowa, iż jest on światłością świata, znajdował się na terenie świątyni jerozolimskiej. Obchodzono wówczas Święto Namiotów, nawiązujące do wędrówki Izraela z niewoli egipskiej. Obchodom tym towarzyszyła ceremonia zapalania lamp na dziedzińcu świątyni. Światło lamp rozpraszało ciemności i jak słup ognia unosiło się ponad mury.

Ceremonia ta miała przypominać zgromadzonym słup ognia, pod postacią którego Jahwe wiódł i prowadził Izraelski do ziemi obiecanej. Miała przypominać, że to Bóg jest jedynym właściwym przewodnikiem dla człowieka. Przewodnikiem, na którego można i należy się całkowicie zdać. Jezus, wskazując na siebie jako na światłość świata, objawił się właśnie jako ów Przewodnik, jako światło wiodące do Boga i zbawienia. To światło nie znosi całkowicie nocy, nie obiecuje łatwego życia i łatwych odpowiedzi, ale tę noc pozwala uczynić jaśniejszą i znośniejszą. Wszak ciemność nie ogarnęła i nie pokonała światłości.

Bożonarodzeniowa historia Ewangelisty Jana zaprasza nas więc, aby przy tej dobrej okazji, jaką są święta narodzenia Pana Jezusa, zadać sobie pytanie o to, kto jest światłością mojego życia. Zaprasza, by na  nowo uświadomić sobie, kto powinien nią być. Wskazuje, jedynie gdzie i jedynie w kim tę światłość znaleźć możemy. Przypomina o tym, jak bardzo potrzebujemy światła, a w zwłaszcza tego, które zostało nam darowane w betlejemskim dziecięciu. w Ewangelii Jana możemy znaleźć jeszcze jedne, ważne słowa, które niech staną się dla nas takim szczególnym, świątecznym życzeniem: „Wierzcie w światłość, póki światłość macie, abyście się stali synami światła”.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez mgra teol. Dominika Nowaka
podczas nabożeństwa 26 grudnia 2004r.

Kazanie na I dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Tekst kazalny: Micheasz 5.1-4a:
Ale ty, Betlejemie Efrata, najmniejszy z okręgów judzkich, z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych.
Dlatego wyda ich aż do czasu, gdy ta, która ma porodzić, porodzi. Potem reszta jego braci wróci do synów Izraela.
Będzie stał mocno i będzie pasł w mocy Pana, w chwale imienia Pana, swojego Boga. Wtedy będą mieszkać w spokoju, gdyż jego moc będzie sięgać aż po krańce ziemi.
I On będzie pokojem.

„Zbawca ludów, Zbawca dusz,
Syn Dziewicy przyszedł już.
Aby świat w podziwie trwał,
jakie przyjście Bóg Mu dał.”
        Sp.K. 30,1

Słowami tej pieśni z 1524 roku wyrażał swoją radość z narodzenia się Zbawiciela nasz Reformator Marcin Luter.
Również hasło tego tygodnia wzywa nas do radości słowami ap. Pawła: „Radujcie się w Panu zawsze..”.

Siostry i Bracia!

Święta Bożego Narodzenia są świętami radości, i dlatego też w liturgii okres od Wigilii do Nowego Roku zaliczamy do czasu bożonarodzeniowego.
W niektórych kościołach chrześcijańskich ten czas jest wydłużony aż do święta Epifanii.
To dobry zwyczaj, który pragnie nam uświadomić przez dłuższy czas, co jest powodem naszej radości.
Wszyscy mamy jeszcze w pamięci poselstwo anielskie z pól betlejemskich: Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym. (Łk. 2.11).

Zanim spełniła się ta obietnica musiało upłynąć wiele stuleci.
Przeczytane Słowo proroka jest jedną z wielu obietnic zapowiadających narodzenie Mesjasza i kieruje także nasze myśli na Betlejem.
To, co w ostatnich latach mogliśmy widzieć i czytać dzięki mediom o tym mieście to wojna i przemoc, nienawiść i zło, to cierpienie i śmierć. W 2000 roku spełniły się nasze życzenia i niektórzy z nas mogli uczestniczyć we wspólnym wyjeździe do Izraela organizowanym przez Parafię w Cieszynie. Mieszkaliśmy w Betlejem i na własne oczy mogliśmy oglądać skutki konfliktu izraelsko – palestyńskiego.
Wiem, że te straszne obrazy mogą nam popsuć nasz nastrój świąteczny, ale taki jest ten nasz współczesny świat.
Ale podobnie było za czasów proroka. Państwo Izrael było podzielone, północna część była okupowana przez wrogów, a skrawek południowy królestwa był zagrożony upadkiem i deportacją jego obywateli do Babilonu. Betlejem w  tym czasie jako mała mieścina położona 9 km obok Jerozolimy nie miało żadnego znaczenia. Betlejem znaczy dom chleba, piekarnia.
Ale właśnie ta mała osada była miejscem narodzin króla Dawida. Według proroka z tej właśnie rodziny miał pochodzić Mesjasz. Czytaliśmy: „z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych”. Właśnie tutaj bierze swój początek królestwo pokoju.

Na tych słowach opierali się uczeni w piśmie, i wierzyli, że właśnie tutaj narodzi się Mesjasz, który zbawi naród. Kiedy Mędrcy przyszli do Heroda i pytali o miejsce narodzin króla, to wskazano im na Betlejem. Na tę gałązkę z pnia Dawidowego czekano ponad 1000 lat. Na spełnienie tej obietnicy czekało wiele pokoleń, także prorocy Nowego Testamentu: Symeon i Anna oraz wielu innych.
Słowo proroka Micheasza, które czytaliśmy pragnie nam podać trzy powody do radości, która płynie z treści tych świąt:

1. Mamy powód do radości, ponieważ Boży posłaniec i zarazem Syn Boży urodził się w Betlejemie, aby być naszym Zbawicielem.
Historia narodzin Zbawiciela jest bardzo skromna, dzieje się w zapomnianej, skromnej mieścinie i w żłobku – jak nam opisuje Ewangelista Łukasz – a więc nie w pałacu lub w metropolii np. Jerozolimie czy Rzymie.
Tak, Bóg ma upodobanie do tego, co małe, zapomniane i niedocenione w tym świecie. Jako swoje narzędzie wybiera dziecko, taką małą istotę, często pogardzaną i niechcianą. Np. Podobieństwo o ziarnku gorczycy, Matka Ewa.
Betlejem, jakże małym jesteś miasteczkiem – mówi prorok – ale tutaj rozpoczyna się zbawienie ku radości wszystkich maluczkich, i tych opuszczonych, niechcianych i odrzuconych. Tutaj objawiła się miłość Boża ku nam grzesznikom, abyśmy mając przebaczenie Boże poprzez ofiarę Jezusa mogli mieć pokój z Bogiem.

2. Mamy powód do radości, ponieważ Bóg wyszedł nam naprzeciw. To On zrobił nowy początek i podarował nam Swego Syna, który jest Księciem Pokoju, jak nazywa go Stary Testament. A ap. Paweł powiada, że dzięki śmierci na krzyżu Jezus Chrystus jest naszym pokojem. To oznacza, że możemy mieć pojednanie z Bogiem i odpuszczenie grzechów.
To oznacza, że pokój nie jest tylko jakimś pustym pragnieniem czy utopijnym marzeniem, ale pokój jest możliwy, ponieważ do nas już przyszedł Książę Pokoju – Jezus Chrystus. On pragnie nas pojednać z Bogiem i podarować nam pokój.
Poprzez przyjście Mesjasza otworzyły się drzwi do zbawienia, nie potrzebujemy dłużej czekać. Jezus już przyszedł. Drzwi do Boga są już otwarte, a drogą i drzwiami jest sam Chrystus. Teraz nasz Pan czeka na Ciebie! Na naszą odpowiedź. Pasterze i mędrcy przynieśli temu dzieciątku swoje dary.
Co my możemy ofiarować Jezusowi, jakie dary możemy złożyć u Jego stóp? Siebie samego, nasze serca, swoje życie. Jedna z pieśni pasyjnych zaprasza nas słowami:
„Idź pod krzyż z ciężary swymi,
Mdły pielgrzymie, idź!
Tam się nędzni z całej ziemi Mogą skryć!”

Wielu ludzi już doświadczyło, że poprzez pójście za Jezusem, poprzez Jego naśladownictwo, człowiek ulega przemianie i staje się nowym stworzeniem, narzędziem pokoju.
W czasach niepokoju, konfliktów, zazdrości i nienawiści, chrześcijanie mają ważną rolę do spełnienia w tym świecie, mają być rzecznikami pokoju. Pamiętajmy jednak, że bez pokoju z Bogiem nie możemy zbudować trwałego pokoju pomiędzy sobą i otaczającym nas światem.

3. Mamy powód do radości, ponieważ On jest naszym pokojem jak mówi nam nasz tekst. Prorok Micheasz w swoim słowie wybiega w przyszłość, jego proroctwo zapowiada przyjście Pasterza, Księcia Pokoju, pod rządami którego zapanuje pokój. Ten, którego pamiątkę urodzin obchodzimy przyniósł nam nie tylko pokój, ale On sam jest naszym Pokojem. Tam gdzie rządzi Chrystus panuje pokój, a ten pokój nie zna żadnych granic.
Radość i pokój są znakami rozpoznawczymi Królestwa Bożego. Ap. Paweł powiada, że „Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym.” (Rz. 14,17.).
W tych czasach pełnych niepokoju, wojen i nienawiści rozpoczęło się panowanie Księcia Pokoju, i On, który przychodzi ma też ostatnie słowo w historii.

Tymczasem agresywna reklama i komercyjny charakter świąt zasłaniają nam ich istotę. Nawet świecka prasa to dostrzegła, dowodem tego jest jeden z tytułów prasowych: „Nie święte święta”.

Ta spełniona Boża obietnica jest podobna do podarunku świątecznego, który nam posłał Wszechmogący Pan i Bóg. Ten z nas, kto Go dostrzegł pod choinką i odpakuje ten prezent, i przyjmie Boży dar będzie zbawiony i pójdzie drogą swoją pełen radości, wiary i nadziei.
Ap. Jan powiada: „Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota.” (1Jan, 5,12.).
Życzę Wam wszystkim i sobie, aby ten dar nam towarzyszył przez okres świąteczny, w nowym roku i przez całe nasze dalsze życie.

Kazanie wygłoszone przez ks. bpa Jana Szarka
podczas nabożeństwa bożonarodzeniowego 25 grudnia 2004r.

Jesienny piknik parafialny

W ramach obchodów Dziękczynnego Święta Żniw (03.10.2004) po południu, w ogrodzie obok kościoła odbył się jesienny piknik parafialny. Przy pysznych krupniokach i kiełbasce z grilla, śpiewając i opowiadając przeróżne historie miło spędziliśmy czas. Nie zabrakło oczywiście chleba ze smalcem i skwarkami oraz kiszonych ogórków.

Wycieczka w słowackie tatry

Wyjazd zaplanowaliśmy już na piątek, 17 września, by nie wchodząc w konflikt z obowiązkami szkolnymi czy zawodowymi zapewnić sobie, po nocy spędzonej już na miejscu, możliwość wyjścia w góry o jak najwcześniejszej porze. Przed zachodem słońca zdążyliśmy jeszcze powitać rysujące się na horyzoncie szczyty, które miały cieszyć nasze oczy następnego dnia.

Gościnnością swoją posłużyło nam Centrum Misji i Ewangelizacji przy kościele ewangelicko-augsburskim w miejscowości Nová Lesná. Pomimo tego, że ośrodek jest jeszcze w ostatniej fazie budowy, zapewnił nam miłą atmosferę i ciepłe przyjęcie, pyszne posiłki oraz wygodne miejsca do spania.

W sobotni, bardzo chłodny, ale pogodny poranek, wczesna pobudka, bo plany ambitne.

Wyruszyliśmy ze Starego Smokowca, kolejką linowo-terenową dostaliśmy się na Hrebienok do punktu początkowego trasy przy hotelu Hrebienok. Następnie poszliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Chaty Zamkovského (ok. 1h). Po drodze minęliśmy wodospad na potoku Obrovský Studeného. Mijając Chatę Zamkovskiego weszliśmy do Małej Doliny Studenej na końcu której, stromym stokiem wspięliśmy się aż do Chaty Terýgo (ok. 2h). W tym miejscu zaczyna się już prawdziwie wymagający etap trasy, więc część z nas po dłuższym odpoczynku zdecydowała się na powrót drogą, którą przyszliśmy. Pozostała grupa, której siły na to pozwoliły, zdecydowała się na podejście do przełęczy Priečnego (45 min.) na wysokość 2352 metry, po przekroczeniu której trasą już stale schodzącą w dół pokonała odcinek Przełęcz Priečne Sedlo – Zbójnícka Chata (90 min.), który położony jest już w Wielkiej Dolinie Studenej. Po około 2 godzinach marszu malowniczą okolicą, wrócili do punktu wyjścia na Hrebienku. Do Starego Smokowca dostaliśmy się kolejką. Po tak spędzonym dniu, po sutej kolacji i modlitwie wieczornej, nikogo nie trzeba było namawiać do udania się do sypialni.

W niedzielę uczestniczyliśmy w porannym nabożeństwie, dzięki czemu mogliśmy zwiedzić wnętrze kościoła. Znalazł się również czas na serdeczne spotkanie z tamtejszym księdzem wikarym. Drogę powrotną zaplanowaliśmy tak, by po atrakcjach, jak choćby kąpiel w źródłach termalnych, zwiedzić jeszcze drewniany kościół w miejscowości Święty Krzyż. Jest to jedna z większych tego typu budowli w tym regionie, z doskonale zachowanym i bogato zdobionym malowidłami na drewnie wnętrzem .

Do Starego Bielska wróciliśmy późnym wieczorem.

Adam Klemens