Ufność zamiast trwogi

Tekst kazalny: Ewangelia św. Jana 14,1-6:
Niechaj się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie!
W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej, byłbym wam powiedział. Idę przygotować wam miejsce.
A jeśli pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli.
I dokąd Ja idę, wiecie, i drogę znacie.
Rzekł do niego Tomasz: Panie, nie wiemy, dokąd idziesz, jakże możemy znać drogę?
Odpowiedział mu Jezus: Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie.

Spoglądając na otaczający nas świat, na własne życie, człowiek zmuszony jest zawołać za Heraklitem: Panta rhei!! Wszystko płynie! Wszystko zmienia się, przemija, odchodzi w zapomnienie, ale też powstaje, rodzi się nowe. Wszechświat jest w ciągłym ruchu, odwieczna dynamika przyrody kieruje światem: wiosna, lato, jesień, zima, przypływy i odpływy morza, ruch ciał niebieskich, noc i następujący po niej dzień. Wszystko jest w ruchu, zmienia się, jest cykliczne: powstaje i przemija. Także człowiek. Człowiek, który  jako część przyrody również podlega jej prawom. Mimo, iż odgrywa na ziemi rolę naprawdę znaczącą. Bo przecież wykorzystując swe intelektualne zdolności nauczył się mówić, wytwarzać narzędzia, pokonywać i rozwiązywać przeszkody. Obserwując ruch ciał niebieskich odkrył Boży porządek we wszechświecie, wnikliwie obserwując rytmy przyrody nauczył się liczyć dni i lata, przewidywać pogodę. Śledząc rozwój cywilizacji, cuda techniki można dojść do wniosku, że współczesny człowiek to niemal bogoczłowiek, zdolny do wytworzenia rzeczy, o których nie śniło się nawet najzdolniejszym fantastom. A jednak ten bogoczłowiek, potrafiący wysłać w kosmos statek badawczy i wytworzyć sztuczną inteligencję, nie potrafił zatrzymać 10 metrowych fal tsunami w Tajlandii. Bogoczłowiek wciąż podlega prawom przyrody, przemija.

Przełom roku jest dla wielu z nas czasem obfitującym w refleksje, czasem, który przypomina o naszym przemijaniu. Jest okresem, w którym  nie tylko firmy i instytucje sporządzają bilanse, ale i my sami próbujemy mijający rok poddać wnikliwej analizie. Rozliczamy się z naszych zamierzeń, planów, wspominamy to, co się wydarzyło, zarówno dobre jak i złe. Wchodząc zaś w Nowy Rok snujemy plany, stawiamy sobie konkretne cele, marzymy. Może w Nowym Roku uda się zrobić to lub tamto?

Im jesteśmy starsi tym mocniej w nasze noworoczne refleksje wkradają się obawy, lęki, niepewność. Dziecko żyje beztrosko, nie widząc możliwych zagrożeń. Ale człowieka dorosłego nie stać już na taką beztroskę. On już rozumie, że trzęsienie ziemi, tsunami, huragan mogą się powtórzyć, że choroba, która zabrała sąsiada może dotknąć także kogoś z jemu bliskich, że także i jego zakład pracy może zbankrutować, a bank, w którym trzyma pieniądze stać się niewypłacalny. To wszystko sprawia, że niejednemu z nas z trudem przychodzi noworoczny entuzjazm. Zastępuje go raczej pełne respektu spojrzenie w przyszłość: Co się wydarzy? Jaki będzie ten rok? Co czeka mnie i moich bliskich?

Niejako wychodząc naprzeciw naszym obawom nasz dzisiejszy tekst rozpoczyna się słowami: Niechaj się nie trwoży serce wasze.
Trwoga. Jakże doskonale jest znana każdemu z nas. Można by rzec, że jest nieodłączną towarzyszką ludzkiej pielgrzymki. Odkąd człowiek uświadomił sobie ulotność, przemijalność własnej egzystencji, odtąd trwoga, niepewność, lęk o przyszłość niczym cień podążają za nim. Czy jest jakiś sposób, aby uwolnić się od tego cienia? Żyć bez lęku, obawy, bez trwogi? Można by pokusić się o twierdzenie, że Jezus Chrystus daje nam antidotum, powiadając w dzisiejszym tekście: Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Spróbujmy przybliżyć sobie nieco kontekst tej wypowiedzi: To nie były słowa skierowane do tłumów, do przypadkowych słuchaczy. Jezus wypowiedział je do swoich najbliższych uczniów, do dwunastu w czasie ostatniej Wieczerzy. Wiedział, co go czeka, rozumiał też doskonale tragizm sytuacji, w jakiej znajdą się uczniowie po jego aresztowaniu. Widział ich zaniepokojenie. Wszak kilka chwil wcześniej zapowiadał zaparcie się Piotra i zdradę Judasza. Uczniowie wiedzieli, że faryzeusze czyhają na życie Jezusa, musieli być przerażeni słowami, które ten do nich kierował, zapowiadając swoją śmierć. Jakże dobitnie brzmią w takim kontekście słowa Mistrza: „Niech się nie trwoży serce wasze i niech się nie lęka; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań; gdyby było inaczej byłbym wam powiedział.”. W obliczu grożącego niebezpieczeństwa, w sytuacji zagrażającej życiu Jezus kieruje nasz i swój wzrok w stronę Boga Ojca, chcąc przekazać to, co później wyraża autor listu do Hebrajczyków: Albowiem nie mamy tu miasta trwałego, ale tego przyszłego szukamy (Hbr 13,14); albo też, w liście do Filipian, ap. Paweł: Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa (Flp 3,20).

W obliczu niepewności zamiast trwogi Jezus proponuje więc ufne spojrzenie w przyszłość. Ufne, nie dlatego, że perspektywa przyszłości kreśli się w różowych kolorach. Nie dlatego, że mamy ogromne możliwości i potencjał. Ufne, ponieważ Ten, w którego wierzymy jest godny zaufania. Ufne, bo  za horyzontem, za tym, co objąć może nasz ludzki wzrok jest jeszcze coś, jest jakaś dal. Niewidoczna, ale nie nieznana, bliska – dom Ojca.

U progu nowego Roku Boże Słowo kieruje do nas wskazówkę, która może mieć ogromne znaczenie dla jakości naszego życia:
Ja jestem droga, prawda i życie, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie. W domu Ojca mego wiele jest mieszkań. Wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Oto jest Dobra Nowina, Ewangelia! Prawda! – Przemijanie zostaje pokonane, w Chrystusie śmierć traci swoją moc. W Chrystusie otwiera się przed człowiekiem nowa perspektywa: wieczność, Ziemia Obiecana. W bliskości Boga, który kocha człowieka. Bez cierpienia, bez bólu, bez śmierci. To wszystko kiedyś. Ale i dziś człowiek może doświadczyć skrawka nieba, jeszcze za życia może zasmakować zbawienia, bo zbawienie to nic innego jak pokój z Bogiem! Pojednanie, odpuszczenie i wyrwanie z niewoli grzechu, z obawy przed karą i z lęku przed  śmiercią. Bo czegóż ma obawiać się człowiek, który został ukryty w Bożych dłoniach?

Któż nas odłączy od miłości Chrystusowej? Czy utrapienie, czy ucisk, czy prześladowanie, czy głód, czy nagość, czy niebezpieczeństwo, czy miecz? – pyta Paweł w liście do Rzymian (Rz 8,35).

Siostro, Bracie, czy wierzysz, że możesz wejść do tej Ziemi Obiecanej? A czy wierzysz, że możesz zasmakować w owocach tej Ziemi już tutaj, teraz, dzisiaj? Czy wierzysz?
A czy ta wiara, będąca pewnością tego, czego się spodziewamy i przeświadczeniem o tym, czego jeszcze nie widzimy (Hbr 11,1), może sprawić, że nasza ziemska pielgrzymka uwolniona zostanie od strachu?
Wiele przykładów wskazuje, że tak. Spójrzmy na ap. Pawła:
Całego siebie oddał Chrystusowi, odpowiedział na Bożą miłość, uchwycił wiarą darowane mu przebaczenie i odkupienie tak mocno, że mógł wyznać: Żyję już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus (Ga 2,20). I ta świadomość pełnej, opartej na miłości, społeczności Boga z człowiekiem sprawiła, że pokonał strach przed cierpieniem i przed śmiercią. Pokonał, skoro mógł wyznać: Albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem (Flp 1,21).
Czy więc posunę się za daleko, jeśli powiem, że bliska społeczność z Bogiem jest lekiem na strach, lęk, na obawy, na trwogę?

Doskonale oddaje to św. Jan w swoim pierwszym liście:
A myśmy poznali i uwierzyli w miłość, którą Bóg ma do nas. Bóg jest miłością, a kto mieszka w miłości, mieszka w Bogu, a Bóg w nim.(…) W miłości nie ma bojaźni, wszak doskonała miłość usuwa bojaźń, gdyż bojaźń drży przed karą; kto się więc boi, nie jest doskonały w miłości. Miłujmy więc, gdyż On nas przedtem umiłował (1 J 4,16).

Przykłady ludzi, którym miłość pomogła przezwyciężyć strach znajdujemy wokół siebie, także współcześnie:
Choćby Matka Teresa z Kalkuty. Co, jeśli nie miłość sprawiła, że poświęciła się pomagając biednym i chorym? Przecież mogła się od nich zarazić, rozchorować się, umrzeć! Rozsądek nakazywałby wycofać się w bezpieczne miejsce. Przecież mogła całe swe życie poświęcić opiekując się chorymi w jakimś czystym, sterylnym szpitalu w Europie. Ale nie zrobiła tego. Nie zrobiła, bo tam, w Indiach zobaczyła ludzi umierających na ulicach, ludzi, którym nikt nie chciał pomóc. Może ze strachu, może z obrzydzenia, a może z wygody i obojętności. To miłość pomogła przezwyciężyć jej naturalnie rodzącą się w takich okolicznościach w człowieku obawę o własne zdrowie i życie.

A co, jeśli nie miłość sprawiła, że Janusz Korczak, albo o. Maksymilian Kolbe przezwyciężyli strach przed śmiercią i dobrowolnie oddali się w ręce katów? Jeden by towarzyszyć dzieciom w ich ostatniej drodze do komory gazowej; drugi by ocalić życie innego człowieka. Przecież wielu więźniów w obozie zachowywało się dokładnie odwrotnie, za wszelką cenę, nawet kosztem życia innego człowieka próbowali ocalić siebie. Tak bardzo pragnęli żyć, ale przecież… nawet, jeśli przeżyli wojnę to i tak zapewne już umarli. Nikt z ludzi nie żyje wiecznie, każdy prędzej czy później umiera! Może, więc życie nie zawsze jest tą najwyższą, najważniejszą wartością?
Może jest nią po prostu miłość, którą Bóg wszczepił w serce człowieka? Miłość, która nie przemija. Bo to miłość pomaga matce wstać w środku nocy do płaczącego dziecka. To miłość sprawia, że egoistyczny z natury człowiek zdolny jest poświęcić się dla drugiego. Może, zatem, zamiast dobrego konta w banku czy wysokiej polisy na życie lepiej jest zostawić swoim dzieciom piękne i wartościowe wspomnienia? Wypełniać dni miłością, zamiast narzekaniem, dawać dobry przykład, pokazać jak ufnie spoglądać w przyszłość, zamiast drżeć ze strachu?!

Może u progu Nowego Roku spróbujemy więc zweryfikować nasze dotychczasowe życie, przewartościować, oddzielić ziarno od tego, co jest tylko plewą? Spróbujmy pogodzić się z własnym przemijaniem, z upływającym bezlitośnie czasem. Bo przecież każda chwila, która przemija zbliża nas do spotkania z Ojcem, który czeka z otwartymi ramionami. Spróbujmy, cóż mamy do stracenia? Wszak nie jesteśmy sami, zdani na własne siły. Ten, który nas ukochał tak bardzo, że przezwyciężył strach przed cierpieniem i śmiercią by oddać za nas życie, obiecał, że zawsze i wszędzie będzie z nami, że będzie nas wspierał, współdziałał we wszystkim ku dobremu. Ten, który jest alfą i omegą, drogą, prawdą i życiem jest po naszej stronie! Dlaczego więc mielibyśmy ulegać trwodze?!
Niech się nie trwoży serce wasze; wierzcie w Boga i we mnie wierzcie.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez Iwonę Holeksa
w Betanii podczas nabożeństwa noworocznego 1 stycznia 2005r.

Kazanie na II dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Drogi zborze! Każdy człowiek ma swoją historię. Tak niekiedy, w trochę filozoficzny sposób, myślimy i mówimy o ludzkim życiu. I rzeczywiście tak jest. Pomimo tego, że nasze życie, nasze lata, miesiące, dni, a nawet krótkie chwile dzielimy z innymi ludźmi, którzy  współtworzą dzieje naszej życiowej wędrówki i pomimo tego, że nie chcemy żyć tylko dla siebie, ale również dla innych ludzi i z innymi ludźmi, to jednak przecież każdy z nas ma swoją historię, ma to, co należy tylko do niego, ma własne doświadczenia i przeżycia, te dobre i te złe.

Swoją historię miał także Pan Jezus. Pomimo tego, że Jego posłannictwo i działalność miały miejsce z woli Bożej w istocie dla człowieka i jego zbawienia, to jednak Jego narodzenie, dzieciństwo, dorastanie, dorosłe życie, wreszcie śmierć i zmartwychwstanie składają się przecież także na Jego osobiste dzieje.

Kiedy jednak sięgamy do ewangelii, to widzimy, jak niekiedy bardzo odmiennie ukazane jest życie Jezusa. z jednej strony Ewangeliści przekazują wiele wspólnych informacji o Zbawicielu. z drugiej strony jednak jest tak, że niektórzy z nich zamieszczają szczegóły, których  brak u innych, albo na odwrót, pomijają pewne epizody z życia Zbawiciela, o których wspominają inni. Każdy z nich starał się zawrzeć w swojej ewangelii to, co osobiście uważał za najistotniejsze i każdy z nich widział historię Jezusa nieco inaczej.

W święta Narodzenia Pańskiego wracamy myślami do początków życia naszego Zbawiciela. I także to wydarzenie przedstawiane jest w ewangeliach różnie.

W początku Ewangelii Mateusza i Łukasza znajdujemy tzw. Ewangelie dzieciństwa Jezusa, które mówią właśnie o narodzeniu i dziecięcych latach Jezusa. Ale także każda z nich czyni to w nieco odmienny sposób. Właśnie z tych dwóch Ewangelii wyrasta cała bożonarodzeniowa sceneria.

Nic o dzieciństwie Jezusa nie wspomina Ewangelista Marek. Tak samo jest u Jana. W jego ewangelii na samym początku znajdujemy prolog, który nawiązuje do narodzenia Zbawiciela i w którym pojawiają się te znane nam dobrze słowa: „A słowo ciałem się stało i zamieszkało wśród nas”. Dla każdego z Ewangelistów narodzenie Jezusa, prawdziwego Syna Bożego i Zbawiciela, stanowi fakt oczywisty, ale każdy z nich opisywał je  inaczej. Można powiedzieć, że każdy z nich miał swoją bożonarodzeniową historię.

I podobnie jest chyba z nami. w naszych wyobrażeniach o narodzeniu Jezusa poruszamy się z jednej strony po tym, co nam wszystkim wspólne, ale jednocześnie dla każdego z nas to cudowne wydarzenie jest czymś osobistym, rodzi własne przeżycia i przemyślenia. Każdy z nas próbuje znaleźć swoje własne miejsce przy betlejemskim żłobie i odkryć tam coś ważnego dla siebie. Może odnaleźć i odkryć tam na nowo w ogóle samego siebie, sens i cel swego życia. I może też każdy z nas ma swoją własną bożonarodzeniową historię.

Dziś, jak słyszeliśmy, swoją bożonarodzeniową historią dzieli się z nami Ewangelista Jan. Szczególnie ważne są w niej te pierwsze słowa: „Jezus znowu przemówił do nich tymi słowy: Ja jestem światłością świata; kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość życia”.

Jan ukazuje nam więc już Jezusa dorosłego i dojrzałego, prowadzącego jeden z wielu sporów z faryzeuszami i uczonymi w Piśmie. Ale te słowa dorosłego Jezusa odwołują się do, wspomnianego już wcześniej, prologu Ewangelii Jana nawiązującego do narodzenia Jezusa, w którym Jan pisze, że słowo stało się ciałem i zamieszkało pośród nas, że wszystko, co się stało w tym słowie było życiem, a życie było światłością ludzi, a światłość świeci w ciemności i ciemność jej nie ogarnęła.

Jezus jest światłością świata i światłością ludzi. Te słowa posiadają głębokie znaczenie teologiczne, ale też unaoczniają nam istotę bożonarodzeniowego orędzia w bardzo prosty i bogaty sposób. Bo przecież nawiązują one do tej jednej z najbardziej podstawowych ludzkich potrzeb i tęsknot, jaką jest posiadanie światła. Wiemy, że światła potrzebuje do życia przyroda. Wiemy, że my też potrzebujemy światła, do tego, by żyć, by czuć się dobrze i bezpiecznie, by móc cokolwiek robić. W codziennym życiu jest nam bardzo trudno funkcjonować bez jakiegokolwiek źródła oświetlenia. I pewnie te krótkie, jesienno-zimowe dni szczególnie dobrze uświadamiają nam, jak bardzo od światła jesteśmy uzależnieni. One też uczą nas doceniać światło. Wielu ludziom doskwierają w tym czasie różne dolegliwości związane właśnie z brakiem światła, którym próbują w różny sposób zaradzić.

Ta ludzka tęsknota za światłem objawia się również zwłaszcza w okresie bożonarodzeniowym. Choinki, domy, ogrody, wystawy sklepowe i różne inne miejsca mienią się tysiącami świateł. Święta Narodzenia Pańskiego bez wątpienia kojarzą nam się właśnie ze światłem.

Ale my wiemy też, że nie potrzebujemy tylko tego światła zewnętrznego, bo bez niego też poradzić sobie jakoś możemy, a nieraz po  prostu musimy, lecz potrzebujemy przede wszystkim światła wewnętrznego, światła w naszych sercach i naszych duszach.

Ciemność wewnętrzna jest przecież o wiele gorsza od tej ciemności zewnętrznej. Potrzebujemy wewnętrznego oświecenia, aby nadać swemu życiu właściwy kierunek, by wiedzieć, w którą pójść stronę, by wiedzieć po  co, dlaczego i dla kogo żyjemy. Kiedy nasze serca spowija mrok czujemy się nieszczęśliwi, puści i zagubieni. Wewnętrzny mrok nas boli, dręczy i odbiera uśmiech. Pytamy, co dalej, dokąd pójść, jak żyć. I różne są  przyczyny rodzące mrok w naszych sercach. Różne są sytuacje i wydarzenia, które wiodą nas w krainę mroku, może nawet niekiedy głębokiej, zdającej się nie mieć końca nocy. w takich momentach poszukujemy źródła światłości, aby historię naszego zagmatwanego życia ułożyć na nowo.

Do życia potrzebujemy światła i poszukujemy światłości. w naszych poszukiwaniach jej źródła musimy być jednak bardzo ostrożni. Pan Jezus mówi: Ja jestem światłością świata. Ale jest On przecież takim światłem, które się w rzeczywistości nie pali i dlatego nie zwraca zaraz naszej uwagi.

Tymczasem wokół nas możemy znaleźć mnóstwo różnych świateł, żarzących się atrakcyjnymi barwami, które szybko mogą zaabsorbować naszą uwagę i sprawić, że zaraz podążymy w ich kierunku. Możemy naiwnie się nimi zachwycić, chłonąć ich pozorną jasność, dlatego, że udzielają nam łatwych odpowiedzi, że mają gotowe recepty na wszystkie nasze bolączki, że obiecują w mgnieniu oka rozwiązać wszystkie nasze problemy, że gwarantują spełnienie naszego życia.

Te światła mogą być bardzo różne. Może jakieś pseudo-religijne ruchy. Może szkoły szybkiego sukcesu, które zapewniają człowieka o tkwiącej w nim mocy, niezależności i samowystarczalności, które wmawiają mu, że może być niemalże jak bóg. Wreszcie może ludzie, którzy chcą nam wmówić w atrakcyjny sposób, że można żyć bez Boga i że można tak żyć całkiem dobrze.

Pan Jezus nie jest światłem, które może nas zachwycić swoim zewnętrznym blaskiem i nie chce takim być. Zarazem jednak mówi, iż to  jedynie On jest prawdziwą światłością, światłością świata, człowieka i ludzkiego życia. Jedynie On daje człowiekowi, każdemu z nas, możliwość spełnienia swego życia, pokonania zagmatwania własnej historii, zwycięskiego wyjścia z naszych różnych upadków i dojścia do Boga.

Jezus jest najlepszym światłem, które może nam i w nas zaświecić, które warto w sobie troskliwie pielęgnować i nim się zachwycać. z Jego słowami jest przecież związana obietnica – kto idzie za mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światło życia. w jednym z tekstów związanych z Bożym Narodzeniem, zatytułowanym „Orędzie z groty betlejemskiej”, znajdujemy takie słowa: „Narodziłem się w nocy, mówi Bóg, abyś ty uwierzył, że mogę rozjaśnić każdą rzeczywistość spowitą ciemnością”.

Może zastanawiamy się, jak w naszych troskach, problemach i kłopotach możemy tę światłość Jezusa odnaleźć i jak możemy ją pielęgnować. Na to  też nie ma jednej recepty, bo podobnie jak różnie układa się nasze życie, jak różne są nasze życiowe mroki, tak różnie działa w nas i dla nas Bóg. Dla każdego z nas z osobna, bo dla Niego ważny jest każdy z nas, z jego własną historią. Najważniejsze jednak, by szukać tej  światłości w Bożym Słowie, w modlitwie, w tym, co Bóg chce nam powiedzieć przez innego człowieka.

Kiedy Pan Jezus wypowiadał słowa, iż jest on światłością świata, znajdował się na terenie świątyni jerozolimskiej. Obchodzono wówczas Święto Namiotów, nawiązujące do wędrówki Izraela z niewoli egipskiej. Obchodom tym towarzyszyła ceremonia zapalania lamp na dziedzińcu świątyni. Światło lamp rozpraszało ciemności i jak słup ognia unosiło się ponad mury.

Ceremonia ta miała przypominać zgromadzonym słup ognia, pod postacią którego Jahwe wiódł i prowadził Izraelski do ziemi obiecanej. Miała przypominać, że to Bóg jest jedynym właściwym przewodnikiem dla człowieka. Przewodnikiem, na którego można i należy się całkowicie zdać. Jezus, wskazując na siebie jako na światłość świata, objawił się właśnie jako ów Przewodnik, jako światło wiodące do Boga i zbawienia. To światło nie znosi całkowicie nocy, nie obiecuje łatwego życia i łatwych odpowiedzi, ale tę noc pozwala uczynić jaśniejszą i znośniejszą. Wszak ciemność nie ogarnęła i nie pokonała światłości.

Bożonarodzeniowa historia Ewangelisty Jana zaprasza nas więc, aby przy tej dobrej okazji, jaką są święta narodzenia Pana Jezusa, zadać sobie pytanie o to, kto jest światłością mojego życia. Zaprasza, by na  nowo uświadomić sobie, kto powinien nią być. Wskazuje, jedynie gdzie i jedynie w kim tę światłość znaleźć możemy. Przypomina o tym, jak bardzo potrzebujemy światła, a w zwłaszcza tego, które zostało nam darowane w betlejemskim dziecięciu. w Ewangelii Jana możemy znaleźć jeszcze jedne, ważne słowa, które niech staną się dla nas takim szczególnym, świątecznym życzeniem: „Wierzcie w światłość, póki światłość macie, abyście się stali synami światła”.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez mgra teol. Dominika Nowaka
podczas nabożeństwa 26 grudnia 2004r.

Kazanie na I dzień Świąt Narodzenia Pańskiego

Tekst kazalny: Micheasz 5.1-4a:
Ale ty, Betlejemie Efrata, najmniejszy z okręgów judzkich, z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych.
Dlatego wyda ich aż do czasu, gdy ta, która ma porodzić, porodzi. Potem reszta jego braci wróci do synów Izraela.
Będzie stał mocno i będzie pasł w mocy Pana, w chwale imienia Pana, swojego Boga. Wtedy będą mieszkać w spokoju, gdyż jego moc będzie sięgać aż po krańce ziemi.
I On będzie pokojem.

„Zbawca ludów, Zbawca dusz,
Syn Dziewicy przyszedł już.
Aby świat w podziwie trwał,
jakie przyjście Bóg Mu dał.”
        Sp.K. 30,1

Słowami tej pieśni z 1524 roku wyrażał swoją radość z narodzenia się Zbawiciela nasz Reformator Marcin Luter.
Również hasło tego tygodnia wzywa nas do radości słowami ap. Pawła: „Radujcie się w Panu zawsze..”.

Siostry i Bracia!

Święta Bożego Narodzenia są świętami radości, i dlatego też w liturgii okres od Wigilii do Nowego Roku zaliczamy do czasu bożonarodzeniowego.
W niektórych kościołach chrześcijańskich ten czas jest wydłużony aż do święta Epifanii.
To dobry zwyczaj, który pragnie nam uświadomić przez dłuższy czas, co jest powodem naszej radości.
Wszyscy mamy jeszcze w pamięci poselstwo anielskie z pól betlejemskich: Nie bójcie się, bo oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym. (Łk. 2.11).

Zanim spełniła się ta obietnica musiało upłynąć wiele stuleci.
Przeczytane Słowo proroka jest jedną z wielu obietnic zapowiadających narodzenie Mesjasza i kieruje także nasze myśli na Betlejem.
To, co w ostatnich latach mogliśmy widzieć i czytać dzięki mediom o tym mieście to wojna i przemoc, nienawiść i zło, to cierpienie i śmierć. W 2000 roku spełniły się nasze życzenia i niektórzy z nas mogli uczestniczyć we wspólnym wyjeździe do Izraela organizowanym przez Parafię w Cieszynie. Mieszkaliśmy w Betlejem i na własne oczy mogliśmy oglądać skutki konfliktu izraelsko – palestyńskiego.
Wiem, że te straszne obrazy mogą nam popsuć nasz nastrój świąteczny, ale taki jest ten nasz współczesny świat.
Ale podobnie było za czasów proroka. Państwo Izrael było podzielone, północna część była okupowana przez wrogów, a skrawek południowy królestwa był zagrożony upadkiem i deportacją jego obywateli do Babilonu. Betlejem w  tym czasie jako mała mieścina położona 9 km obok Jerozolimy nie miało żadnego znaczenia. Betlejem znaczy dom chleba, piekarnia.
Ale właśnie ta mała osada była miejscem narodzin króla Dawida. Według proroka z tej właśnie rodziny miał pochodzić Mesjasz. Czytaliśmy: „z ciebie mi wyjdzie ten, który będzie władcą Izraela. Początki jego od prawieku, od dni zamierzchłych”. Właśnie tutaj bierze swój początek królestwo pokoju.

Na tych słowach opierali się uczeni w piśmie, i wierzyli, że właśnie tutaj narodzi się Mesjasz, który zbawi naród. Kiedy Mędrcy przyszli do Heroda i pytali o miejsce narodzin króla, to wskazano im na Betlejem. Na tę gałązkę z pnia Dawidowego czekano ponad 1000 lat. Na spełnienie tej obietnicy czekało wiele pokoleń, także prorocy Nowego Testamentu: Symeon i Anna oraz wielu innych.
Słowo proroka Micheasza, które czytaliśmy pragnie nam podać trzy powody do radości, która płynie z treści tych świąt:

1. Mamy powód do radości, ponieważ Boży posłaniec i zarazem Syn Boży urodził się w Betlejemie, aby być naszym Zbawicielem.
Historia narodzin Zbawiciela jest bardzo skromna, dzieje się w zapomnianej, skromnej mieścinie i w żłobku – jak nam opisuje Ewangelista Łukasz – a więc nie w pałacu lub w metropolii np. Jerozolimie czy Rzymie.
Tak, Bóg ma upodobanie do tego, co małe, zapomniane i niedocenione w tym świecie. Jako swoje narzędzie wybiera dziecko, taką małą istotę, często pogardzaną i niechcianą. Np. Podobieństwo o ziarnku gorczycy, Matka Ewa.
Betlejem, jakże małym jesteś miasteczkiem – mówi prorok – ale tutaj rozpoczyna się zbawienie ku radości wszystkich maluczkich, i tych opuszczonych, niechcianych i odrzuconych. Tutaj objawiła się miłość Boża ku nam grzesznikom, abyśmy mając przebaczenie Boże poprzez ofiarę Jezusa mogli mieć pokój z Bogiem.

2. Mamy powód do radości, ponieważ Bóg wyszedł nam naprzeciw. To On zrobił nowy początek i podarował nam Swego Syna, który jest Księciem Pokoju, jak nazywa go Stary Testament. A ap. Paweł powiada, że dzięki śmierci na krzyżu Jezus Chrystus jest naszym pokojem. To oznacza, że możemy mieć pojednanie z Bogiem i odpuszczenie grzechów.
To oznacza, że pokój nie jest tylko jakimś pustym pragnieniem czy utopijnym marzeniem, ale pokój jest możliwy, ponieważ do nas już przyszedł Książę Pokoju – Jezus Chrystus. On pragnie nas pojednać z Bogiem i podarować nam pokój.
Poprzez przyjście Mesjasza otworzyły się drzwi do zbawienia, nie potrzebujemy dłużej czekać. Jezus już przyszedł. Drzwi do Boga są już otwarte, a drogą i drzwiami jest sam Chrystus. Teraz nasz Pan czeka na Ciebie! Na naszą odpowiedź. Pasterze i mędrcy przynieśli temu dzieciątku swoje dary.
Co my możemy ofiarować Jezusowi, jakie dary możemy złożyć u Jego stóp? Siebie samego, nasze serca, swoje życie. Jedna z pieśni pasyjnych zaprasza nas słowami:
„Idź pod krzyż z ciężary swymi,
Mdły pielgrzymie, idź!
Tam się nędzni z całej ziemi Mogą skryć!”

Wielu ludzi już doświadczyło, że poprzez pójście za Jezusem, poprzez Jego naśladownictwo, człowiek ulega przemianie i staje się nowym stworzeniem, narzędziem pokoju.
W czasach niepokoju, konfliktów, zazdrości i nienawiści, chrześcijanie mają ważną rolę do spełnienia w tym świecie, mają być rzecznikami pokoju. Pamiętajmy jednak, że bez pokoju z Bogiem nie możemy zbudować trwałego pokoju pomiędzy sobą i otaczającym nas światem.

3. Mamy powód do radości, ponieważ On jest naszym pokojem jak mówi nam nasz tekst. Prorok Micheasz w swoim słowie wybiega w przyszłość, jego proroctwo zapowiada przyjście Pasterza, Księcia Pokoju, pod rządami którego zapanuje pokój. Ten, którego pamiątkę urodzin obchodzimy przyniósł nam nie tylko pokój, ale On sam jest naszym Pokojem. Tam gdzie rządzi Chrystus panuje pokój, a ten pokój nie zna żadnych granic.
Radość i pokój są znakami rozpoznawczymi Królestwa Bożego. Ap. Paweł powiada, że „Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym.” (Rz. 14,17.).
W tych czasach pełnych niepokoju, wojen i nienawiści rozpoczęło się panowanie Księcia Pokoju, i On, który przychodzi ma też ostatnie słowo w historii.

Tymczasem agresywna reklama i komercyjny charakter świąt zasłaniają nam ich istotę. Nawet świecka prasa to dostrzegła, dowodem tego jest jeden z tytułów prasowych: „Nie święte święta”.

Ta spełniona Boża obietnica jest podobna do podarunku świątecznego, który nam posłał Wszechmogący Pan i Bóg. Ten z nas, kto Go dostrzegł pod choinką i odpakuje ten prezent, i przyjmie Boży dar będzie zbawiony i pójdzie drogą swoją pełen radości, wiary i nadziei.
Ap. Jan powiada: „Kto ma Syna, ma żywot; kto nie ma Syna Bożego, nie ma żywota.” (1Jan, 5,12.).
Życzę Wam wszystkim i sobie, aby ten dar nam towarzyszył przez okres świąteczny, w nowym roku i przez całe nasze dalsze życie.

Kazanie wygłoszone przez ks. bpa Jana Szarka
podczas nabożeństwa bożonarodzeniowego 25 grudnia 2004r.

Jesienny piknik parafialny

W ramach obchodów Dziękczynnego Święta Żniw (03.10.2004) po południu, w ogrodzie obok kościoła odbył się jesienny piknik parafialny. Przy pysznych krupniokach i kiełbasce z grilla, śpiewając i opowiadając przeróżne historie miło spędziliśmy czas. Nie zabrakło oczywiście chleba ze smalcem i skwarkami oraz kiszonych ogórków.

Wycieczka w słowackie tatry

Wyjazd zaplanowaliśmy już na piątek, 17 września, by nie wchodząc w konflikt z obowiązkami szkolnymi czy zawodowymi zapewnić sobie, po nocy spędzonej już na miejscu, możliwość wyjścia w góry o jak najwcześniejszej porze. Przed zachodem słońca zdążyliśmy jeszcze powitać rysujące się na horyzoncie szczyty, które miały cieszyć nasze oczy następnego dnia.

Gościnnością swoją posłużyło nam Centrum Misji i Ewangelizacji przy kościele ewangelicko-augsburskim w miejscowości Nová Lesná. Pomimo tego, że ośrodek jest jeszcze w ostatniej fazie budowy, zapewnił nam miłą atmosferę i ciepłe przyjęcie, pyszne posiłki oraz wygodne miejsca do spania.

W sobotni, bardzo chłodny, ale pogodny poranek, wczesna pobudka, bo plany ambitne.

Wyruszyliśmy ze Starego Smokowca, kolejką linowo-terenową dostaliśmy się na Hrebienok do punktu początkowego trasy przy hotelu Hrebienok. Następnie poszliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Chaty Zamkovského (ok. 1h). Po drodze minęliśmy wodospad na potoku Obrovský Studeného. Mijając Chatę Zamkovskiego weszliśmy do Małej Doliny Studenej na końcu której, stromym stokiem wspięliśmy się aż do Chaty Terýgo (ok. 2h). W tym miejscu zaczyna się już prawdziwie wymagający etap trasy, więc część z nas po dłuższym odpoczynku zdecydowała się na powrót drogą, którą przyszliśmy. Pozostała grupa, której siły na to pozwoliły, zdecydowała się na podejście do przełęczy Priečnego (45 min.) na wysokość 2352 metry, po przekroczeniu której trasą już stale schodzącą w dół pokonała odcinek Przełęcz Priečne Sedlo – Zbójnícka Chata (90 min.), który położony jest już w Wielkiej Dolinie Studenej. Po około 2 godzinach marszu malowniczą okolicą, wrócili do punktu wyjścia na Hrebienku. Do Starego Smokowca dostaliśmy się kolejką. Po tak spędzonym dniu, po sutej kolacji i modlitwie wieczornej, nikogo nie trzeba było namawiać do udania się do sypialni.

W niedzielę uczestniczyliśmy w porannym nabożeństwie, dzięki czemu mogliśmy zwiedzić wnętrze kościoła. Znalazł się również czas na serdeczne spotkanie z tamtejszym księdzem wikarym. Drogę powrotną zaplanowaliśmy tak, by po atrakcjach, jak choćby kąpiel w źródłach termalnych, zwiedzić jeszcze drewniany kościół w miejscowości Święty Krzyż. Jest to jedna z większych tego typu budowli w tym regionie, z doskonale zachowanym i bogato zdobionym malowidłami na drewnie wnętrzem .

Do Starego Bielska wróciliśmy późnym wieczorem.

Adam Klemens

Relacja z wycieczki do Ustronia Morskiego w dniach od 23 do 30.08.2004. (więcej serio niż żartem)

Wyjechaliśmy tradycyjnie z pod Parafii w Starym Bielsku. Zebraliśmy się wieczorem, zapakowaliśmy się do autobusu, pokrzepiliśmy się Słowem Bożym i zaopatrzeni w Błogosławieństwo p. Bożenki wyruszyliśmy w nocną podróż, aby trudy podróży nad bałtyckie morze przedrzemać w autokarze. Na miejsce dotarliśmy o godzinie 8:00, przed śniadaniem.

Zakwaterowaliśmy się w prywatnych pokojach w pensjonacie, natomiast zaprowiantowani byliśmy w budynku obok, w prywatnej stołówce. Mieszkaliśmy w małym przysiółku Ustronia Morskiego zwanym Wieniatowo w prywatnym pensjonacie, którego właścicielką była p. Maria Zielińska (małżonka burmistrza Ustronia Morskiego), oddzieleni od morza pasmem wydm i niewielkim lasem, z dala od hałasu ulicy czy gwaru pseudowczasowiczów wypoczywających przez robienie zakupów itp.

Aby dojść do plaży trzeba było wykonać 10 – cio minutowy spacerek, co jedni chwalili, a inni narzekali. Pogoda nam sprzyjała i zaraz po śniadaniu pierwszego dnia poszliśmy na plażę, przywitać się z morzem.

W drodze powrotnej z plaży można było się posilić lub jak to inni nazywali skosztować świeżo upieczonej rybki, a że wybór był dość duży degustować było trzeba codziennie.

Od samego początku było wesoło:

Janusz miał dość oryginalny strój, (mówił, że pomylił się i zabrał torbę żony) niewielu było takich co mu w to stwierdzenie uwierzyło. Słońce świeciło ale wiał dość silny wietrzyk, woda była zimna. Nie przeszkadzało to naszej młodzieży się wykąpać, a potem zgrzytać zębami i wygrzewać się w ręcznikach.

Nazajutrz pojechaliśmy na wycieczkę do pobliskiego Kołobrzegu. Przed południem zwiedzaliśmy Muzeum Wojska Polskiego, katedrę i nowo odrestaurowaną starówkę. Po południu podjechaliśmy do portu. Wybraliśmy się na wyprawę morską statkiem „Wiking”.

Nie brakowało atrakcji: fala była dość wysoka, więc dość mocno huśtało, kilka przymiarek sprzętu wikingów.

Po przybiciu do brzegu, udaliśmy się deptakiem nadmorskim w kierunku mola. To był czas wolny, który to niektóre panie bardzo lubią zwłaszcza gdy jest tyle straganów z tandetą (tzw. pamiątkami) jak wokół mola w Kołobrzegu. W późnych godzinach popołudniowych wróciliśmy do miejsca zakwaterowania. We czwartek mieliśmy dzień wolny czyli plażowanie i spacery po miejscowej plaży. Po południu zrobiliśmy sobie w niewielkiej świetlicy krótką próbę, a za to, że właścicielce się podobało poczęstowała nas świeżo upieczonym ciastem z jabłkami.

W piątek wyruszyliśmy wcześnie rano na wycieczkę na wyspę Wolin. Po drodze zatrzymaliśmy się w Kamieniu Pomorskim aby posłuchać muzyki organowej w miejscowej Katedrze. Na wyspie Wolin zatrzymaliśmy się w Międzyzdrojach, gdzie jedni poszli zobaczyć nowo wybudowane molo, a inni proamerykańską „aleję gwiazd”.

Następnie udaliśmy się do rezerwatu żubrów i na klif wysoki (oryginalne miejsce widokowe).

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się w Trzęsaczu, gdzie obejrzeliśmy ostatnią już ścianę kościółka, która jeszcze nie runęła do morza z wysokiego klifu. Następnie podjechaliśmy do miejscowości Niechorze, gdzie zwiedziliśmy piękną latarnię morską i ciekawe falochrony. Z Niechorza udaliśmy się do miejsca zakwaterowania na zasłużoną obiadokolację.

Sobota była dniem wolnym od wyjazdów. Wybraliśmy się wieczorem do restauracji, w której można było pośpiewać. Pojechaliśmy „Ciuchcią” zwiedzając całe Ustronie Morskie, zanim się zciemniło wszyscy poszliśmy na plażę na zachód słońca (pożegnać się z morzem).

Było nam wszystkim bardzo wesoło gdy okazało się, że śpiewanie bez tzw. linii melodycznej nie jest wcale takie łatwe. Zabawa była wyśmienita.

W niedzielę musieliśmy wcześnie wstać i wyruszyć w powrotną drogę do domu. Po drodze zatrzymaliśmy się w Koszalinie na nabożeństwie w starym zabytkowym kościółku im. Św Gertrudy. Po nabożeństwie zostaliśmy bardzo ciepło i wesoło przyjęci w salce parafialnej przez miejscowego proboszcza (jeszcze kawalera) ks. Janusza Staszczaka, który bardzo mile wspominał naszą p. katechetkę prosząc o jej pozdrowienie.

Po zjedzeniu wraz z księdzem obfitego obiadu w m. Karlino (to Karlino, gdzie był pożar szybu naftowego) zrobiliśmy sobie przed restauracją pamiątkowe zdjęcie i udaliśmy się w drogę powrotną. Dojechaliśmy szczęśliwie późnym wieczorem. Wszystkim się bardzo podobało, więc już pytano gdzie i kiedy pojedziemy za rok.

Opracował: Prezes Chóru – Jan Śliwka

Młodzież w Lasowicach

W dniach od 1 do 7 sierpnia 2004. młodzież ze Starego Bielska pojechała do Dzięgielowa, gdzie w Centrum Misji i Ewangelizacji uczestniczyła w szkoleniu w ramach akcji „Filip”. Szkoleniu przewodniczył diakon Paweł Gumpert. Młodzież uczęszczała na wykłady biblijne, uczyła się metod ewangelizacji. Z zainteresowaniem nabywała też wiedzy dotyczącej teatru ulicznego i lalkowego.

W sobotę 7 sierpnia młodzi starobielszczanie przyjechali do Lasowic, gdzie mogli sprawdzić swoje umiejętności pracując z dziećmi. Dzieci uważnie słuchały tego, co młodzież miała im do przekazania o Jezusie. Podczas pracy ewangelizacyjnej oczywiście nie zabrakło dobrej muzyki i gry na gitarze. Dużym powodzeniem cieszyły się przedstawienia z wykorzystaniem muppetów.

Każdego dnia do Lasowickiego Domu Tolerancji i Kultury (gdzie odbywały się zajęcia) przyjeżdżał proboszcz miejscowej parafii ks. Ryszard Pieron (przywoził m. in. smaczne czekolady). Lasowiccy parafianie są bardzo aktywni w życiu publicznym, i np. organizują różne koncerty. Było to także widoczne, kiedy pomagali w organizacji transportu dla dzieci.

Młodzież ze Starego Bielska bardzo miło wspomina zarówno pobyt w CME w Dzięgielowie jak i pobyt w Lasowicach. Podziękowania należą się również rodzicom, którzy pomogli w przewozie młodzieży.

Bożena Zamarska, katechetka

Młodzież przed Lasowickim Centrum Tolerancji i Kultury
Zajęcia plastyczne z dziećmi

Jestem ochrzczony.

Tekst kazalny: List św. Pawła do Rzymian 6,3-12:
Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni?
Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili.
Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania,
Wiedząc to, że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi;
Kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu.
Jeśli tedy umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że też z nim żyć będziemy,
Wiedząc, że zmartwychwzbudzony Chrystus już nie umiera, śmierć nad nim już nie panuje.
Umarłszy bowiem, dla grzechu raz na zawsze umarł, a żyjąc, żyje dla Boga.
Podobnie i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga. Niechże więc nie panuje grzech w śmiertelnym ciele waszym, abyście nie  byli posłuszni pożądliwościom jego, w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.

O dzisiejszym naszym tekście można powiedzieć, że ma fundamentalne znaczenie dla naszej codziennej chrześcijańskiej egzystencji. Można by  pokusić się o stwierdzenie, że jest receptą, wskazówką mówiącą nie tylko jak żyć, by to życie było szczęśliwe, ale i dającym nam do ręki argument pomagający zmagać się z trudami naszej egzystencji.

Każdy z nas zmaga się ze swą skłonnością do grzechu. Zmagamy się nie tylko, dlatego, że tego oczekuje od nas Bóg. Walczymy z grzechem, bo sami na sobie doświadczamy jego skutków. Ileż jest wokół nas cierpienia, przelanych łez, jak wiele razy przychodzi nam doświadczać ludzkiej nienawiści, bezduszności, agresji. Jakże często my sami ranimy i krzywdzimy. Nie tylko czynem, ale i słowem, krytyką, obmową, brakiem zrozumienia. Wszelkie zło na tym świecie jest skutkiem naszego, ludzkiego grzechu.
I rozmyślając o życiu, o jego trudach i znojach przyznać musimy – to nasza zasługa, że żyje nam się tak źle, tak ciężko, my sami stwarzamy sobie taki właśnie świat!
Ale przecież tak nie musiałoby być! Nie taki świat Bóg stworzył! Nie taki był Jego zamysł! Bóg chciał, aby człowiek żył w harmonii, w pokoju, w miłości. Nie tylko z drugim człowiekiem, ale i ze Stwórcą.
A tymczasem ani pokoju, ani miłości, ani harmonii. Tylko trud i znój, ból i łzy. To zadziwiające, że w wielu religiach, nawet tych niechrześcijańskich istnieje tęsknota za rajem, jako miejscem szczęścia, pokoju i harmonii, za rajem, który został gdzieś po drodze przez człowieka zagubiony. Za rajem, o którym czytamy w 1 Mż:
„A spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre” (1 Mż 1,31).

Każdy człowiek, bez względu na kulturę, bez względu na religię pragnie życia w miłości i pokoju.
Takie życie byłoby możliwe. Dlaczego więc człowiek wybiera zło? Dlaczego zamiast służyć Bogu, wolimy służyć grzechowi? Mimo, że jest to źródłem naszego cierpienia? Cóż za siłę, cóż za magnetyzm nosi w sobie zło, że skłaniamy się ku niemu? Myślę, że historia upadku Adama i Ewy może nam sporo wyjaśnić:
„Być jak Bóg, dorównać Stwórcy!” – to podstawowe pragnienie każdego człowieka. Każdego!

Wielkim uproszczenie byłoby sądzić, że to Adam i Ewa zgrzeszyli w ten sposób, a my biedni musimy ponosić ponurą konsekwencję ich upadku. Opowieść o Adamie i Ewie nie pokazuje faktu historycznego, lecz odzwierciedla prawdę o człowieku, o nas, o mnie i o tobie, Siostro i Bracie.
Każdy z nas chce być jak Bóg, chce być panem własnego życia, chce sam, suwerennie i autonomicznie decydować o sobie. Nie mamy ochoty oddać chwałę Stwórcy. Wolimy oddawać ją sobie!
Taka postawa, tak bliska każdemu z nas, to właśnie jest grzech. Grzech, który zarówno w Starym jak i Nowym Testamencie rozumiany jest jako „chybienie celu”.
Nasze życie można porównać do strzelania z łuku: Chcemy trafić w 10, chcemy życia w szczęściu i miłości, a tymczasem chybiamy, mylimy się, w ogóle nie trafiamy w tarczę. Bo jakże możemy w nią trafić, jeśli stoimy odwróceni do niej plecami!?

Jedynie w Bogu możemy znaleźć upragnione szczęście. Jedynie ten, który sam jest miłością może w nasze życie wnieść miłość, pokój i harmonię! A my odwracamy się od Niego! Chybiamy celu, próbując to  szczęście znaleźć w samych sobie. Każdy z nas jest Adamem i Ewą, każdy z nas chybił celu, każdy z nas odwrócił się od Boga, próbując iść swoją własną drogą.

A co na to Bóg? Czy się na nas obraził, pogniewał? Pozostawił nas samych sobie, stał się deus otiosus – Bogiem odpoczywającym, nie zainteresowanym losem swego stworzenia?
Nie! Wręcz przeciwnie! Myśmy od Niego odeszli, więc On przyszedł do nas w osobie Jezusa Chrystusa! Widząc, że idziemy w złym kierunku, że odchodzimy od wyznaczonego celu, pobiegł za nami, by nam towarzyszyć, by nakłonić nas do powrotu!

Dlatego właśnie Jezus przebywał z grzesznikami, z cudzołożnikami, z celnikami, dlatego wzywał do upamiętania i do powrotu. I wiedząc, że jesteśmy w niewoli swego „ja”, w szponach szatana, poniósł na krzyż naszą złą wolę, nasze odstępstwo, naszą chęć by być jak Bóg. Chrystus umarł, a dzięki Bożej łasce razem z Nim umarliśmy i my z naszym grzechem. Dobry Bóg postanowił, że wymaże z pamięci nasz grzech, że zapomni.

I tak się stało! Dzięki Golgocie nasze grzechy dla Boga przestały istnieć!.
„Wymazał obciążający nas list dłużny, który się zwracał przeciwko nam ze swoimi wymaganiami, i usunął go, przybiwszy go do krzyża” (Kol 2,14) pisze Paweł w Liście do Kolosan.

Jezus Chrystus umarł za nas, ale nie pozostał w grobie, wyszedł z niego – zmartwychwstał! Do nowego życia, do nowej egzystencji. I czyniąc to i nas za sobą pociągnął. I myśmy zostali wzbudzeni do nowego życia w społeczności i harmonii z Bogiem. Staliśmy zwróceni do Boga plecami, a Jezus Chrystus na powrót odwrócił nas, wskazując właściwy kierunek.

To wszystko wydarzyło się ponad 2 tyś. lat temu, w Jerozolimie, na Golgocie. Bóg, w osobie Jezusa z Nazaretu wyciągnął rękę do człowieka, do każdego z nas: ciebie i mnie. Ale jest tylko jeden sposób, przez który możemy tę wyciągniętą Bożą dłoń uchwycić: „Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mr 16,16).

Każdy chrześcijanin może powiedzieć o sobie – jestem ochrzczony, jestem ochrzczona. Ale czy każdy z nas rozumie, co ten fakt tak naprawdę zmienia w naszym życiu? Czym jest chrzest i jakie ma dla mnie znaczenie?

Marcin Luter nauczał, że w chrzcie staje się udziałem człowieka to, co Jezus dokonał na krzyżu: zmazanie winy, zwycięstwo nad grzechem i śmiercią i możliwość nowego życia w wierze.
Ojciec Reformacji podkreślał też wielokrotnie, że chrzest jest dziełem Boga, nie człowieka. To nie człowiek dokonuje chrztu, to Bóg chrzci, to Bóg w chrzcie daje człowiekowi pewien skarb, drogocenny podarunek, prezent, który człowiek może rozpakować jedynie wiarą.
„Bez wiary nie ma z chrztu nijakiego pożytku, mimo, że sam w sobie jest boskim, niezmiernym darem” -powiada Luter.
Jakże często bywa, że ten drogocenny prezent zostaje przez człowieka nierozpakowany przez całe życie!

A jak jest w naszym życiu? Jak jest w Twoim życiu? Czy już ten Boży prezent rozpakowałaś, droga Siostro? Czy już go obejrzałeś, miły Bracie?
A może nadal czeka nierozpakowany, czeka na Twoją wiarę?
Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili.

W chrzcie umarł nasz stary Adam, nasze grzeszne „ja” i narodziliśmy się na nowo, do nowego życia. Ale ta nowa rzeczywistość jest uchwytna jedynie przez wiarę, nowe życie jest możliwe tylko w wierze.
Uwierz w Pana Jezusa, a będziesz zbawiony, ty i twój dom – odpowiada Paweł i Sylas, na błagalne wołanie więziennego stróża: „Panowie, co mam czynić, abym był zbawiony?”. (Dz 16,31)

Uwierz w Pana Jezusa, uwierz, że jest Twoim Panem i Zbawicielem, twoim Bogiem, który wyciąga do ciebie rękę, który kocha cię ponad wszystko!
Bogiem, który chce iść z tobą krok w krok, który chce towarzyszyć ci nie tylko od święta, nie tylko w niedzielę, ale codziennie, w każdej godzinie, w każdej minucie twojego życia!
Uwierz i uchwyć się tej nadziei!

Każdy nasz dzień powinien być powtórzeniem naszego chrztu. Codziennie nasz stary, grzeszny Adam musi w nas umierać dla grzechu, a rodzić się musi nowy człowiek, człowiek wiary. Bo choć, dzięki Chrystusowi, przed Bogiem jesteśmy usprawiedliwieni, nasza skłonność do grzechu pozostała, zmuszeni jesteśmy nadal się z nią zmagać. Ale grzech nie ma już nad nami żadnej władzy! Może nas powalić, ale nie pokonać! (2 Kor 4,9)
Albowiem grzech nad wami panować nie będzie, bo nie jesteście pod zakonem, lecz pod łaską (Rz 6,14) czytamy dalej w rozważanym dziś fragmencie listu do Rzymian.

A w cytowanym już wcześniej liście do Kolosan ap. Paweł pisze:
Umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu;
(…) Umartwiajcie tedy to, co w waszych członkach jest ziemskiego: wszeteczeństwo, nieczystość, namiętność, złą pożądliwość i chciwość, która jest bałwochwalstwem, (…) odrzućcie i wy to wszystko: odrzućcie gniew, zapalczywość, złość, bluźnierstwo i nieprzyzwoite słowa z ust waszych; nie okłamujcie się nawzajem, skoro zewlekliście z siebie starego człowieka wraz z uczynkami jego, a przyoblekli nowego, który się odnawia ustawicznie ku poznaniu na obraz tego, który go stworzył.
Uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga – proponuje nasz dzisiejszy tekst. To nie jest łatwe, ale jest możliwe, bo jesteśmy ochrzczeni! Ukryci w Jezusie Chrystusie! Nie jesteśmy sami! Ten, który rozpoczął w nas dobre dzieło będzie je też pełnił! (Flp 1,6)
Spróbujmy więc! Dołóżmy wszystkich sił! A wtedy to nasze życie, tu na ziemi nie będzie takie uciążliwe, takie bolesne. Wtedy ziemia przestanie być dla nas przekleństwem, a na nowo stanie się błogosławieństwem, tak jak chciał tego Bóg. Nie chodzi tylko o to, aby żyć nadzieją wieczności, lecz o to, aby tu na ziemi, póki żyjemy, póki mamy czas budować Boże Królestwo.
Bo tu jest nasz dom, który Bóg dał nam na mieszkanie i za który uczynił nas odpowiedzialnymi. Mimo, że przemijamy, że jesteśmy tu tylko na chwilę, póki żyjemy, tu jest nasz dom.

Amen.

Kazanie wygłoszone przez Iwonę Holeksa
w Kamienicy podczas nabożeństwa 18 lipca 2004r.